- Witaj, jestem Coral. Dostałam rozkaz od alfy, by oprowadzić cię po terenach watahy - rzekłam donośnie, bez praktycznie żadnych emocji.
- Ja, Ren - odpowiedział zmieszany.
Przytaknęłam mu lekko i ruszyłam przed siebie.
- Pójdziemy do centrum, to najważniejsze miejsce w watasze. Tam odbywają się wszystkie spotkania i istotne wydarzenia. Leży pomiędzy dwoma wodospadami, nazwanymi na cześć dwóch pierwszych córek Taravii. Ingreed i Leodii.
- Kto to Taravia? - owczarek zapytał niepewnie.
- Uch, no tak. Masz prawo nie wiedzieć. W każdym razie Taravia była alfą watahy. Radzę ci to zapamiętać, jeżeli nie chcesz narobić sobie wstydu - spojrzałam surowo w złote oczy samca.
- A t-teraz idziemy dalej - odwróciłam się szybko tyłem, czując nagłą falę gorąca.
Po chwili namysłu podreptałam piaskową dróżką, unosząc za sobą kłęby kurzu. Po minucie dało się słyszeć wymowne kasłanie nowego.
Ku nagłemu przypływie nie wiadomo skąd radości, machnęłam ogonem, i zwinnym ruchem ukryłam się w krzakach. Uśmiechnęłam się niewinnie i usadowiłam się wygodnie. Ze swojej kryjówki poczęłam obserwować sporych rozmiarów samca w typie owczarka, znanego dla mnie, jako Ren. W tym zachowaniu miałam swój cel, choć ciąg krótkich ruchów, był spontaniczny.
- Ej! Gdzie jesteś? - odchrząknął, jednocześnie starając się rozwiać łapami kłęby kurzu.
Siedziałam jednak dalej nieruchomo, wstrzymując oddech.
- Aha, no dobrze, więc... - rozejrzał się dookoła. Zrobił kilka kroków w przód i nastawił uszu. Niczym dwie czujne antenki, nagle skierowały się w moją stronę.
- Ouch, niedobrze - pomyślałam i wycofałam się. Poruszałam z wolna ogonem, by wyczuć obiekty, znajdujące się za mną. Jeśli nic nie stało na przeszkodzie, robiłam cichuteńki krok w tył.
Ren począł zmierzać w moim kierunku z opuszczonym łbem. Jego oczy świeciły jak dwie dzikie iskierki, a w środku zdawały się tańczyć malutkie płomyczki.
Nagle poczułam coś długiego, szorstkiego i twardego pod łapą.
Odwróciłam się i spojrzałam na ziemię. Korzeń, gruby korzeń. Podniosłam wzrok nieco wyżej i ujrzałam doniosłe drzewo. Bez czekania rzuciłam się na nie, po czym zgrabnie wspięłam się na jedną z gałęzi.
- Tak samo robiłam z Harbingerem - nagle przypomniałam sobie dawne wybryki. Po jego śmierci, często nachodził mnie w snach, wywołując poczucie winy. Nie wiem dlaczego, lecz przytłaczało mnie ono każdej nocy.
Błądząc myślami po ogromnej fali wspomnień, kompletnie zapomniałam o owczarku, którego powinnam już dawno zaprowadzić do centrum.
- Jesteś tu jeszcze? - wyrwał mnie z myśli donośny i ciepły głos.
- W co ja pogrywam? - pomyślałam.
Doszło do mnie dopiero teraz, jak wielkim trzeba być idiotą, by odgrywać takie sceny.
Raz kozie śmierć zahaczyłam tylnymi łapami o gałąź, a ogonem ściśle ją oplotłam.
- Raz... dwa... trzy! - przymknęłam oczy i puściłam się w dół. Poczułam nagłą ulgę, gdy dotarło do mnie, że plan się powiódł. Wisiałam na gałęzi głową w dół, jak to w zwyczaju mają nietoperze.
Wisiałam więc tak, cała skrępowana i onieśmielona przed podejrzliwym i stalowym wzrokiem Ren'a.
Ren? Wybacz, jakieś takie krzywe wyszło :/