Tego dnia, czy też nocy, otrzymałam w przydziale patrol Bagien. Uważnie patrzyłam, gdzie stawiam łapy, ponieważ tutejsze torfowiska bywają bardzo zdradliwe. Nie miałam zbytniej ochoty na kąpiel w zielonkawej wodzie z glonami i innymi... Ciekawymi organizmami wodnymi.
Wskoczyłam na nisko wiszącą gałąź, chcąc zobaczyć tarczę księżyca. Idąc przed siebie, rozmyślałam nad ostatnimi wydarzeniami.
Nasza wataha w końcu odzyskała moce, których od tylu miesięcy nam brakowało. Znaleźliśmy też miejsce, które możemy nazywać domem.
Jednak cena była wysoka, a Kesame zdecydowała się ją zapłacić.
Westchnęłam w duchu. Taka jest rola dowódcy...
Byłam tak zamyślona, że poślizgnęłam się na wilgotnym mchu, który porastał gałąź ogromnego dębu. Rozłożyłam skrzydła, by utrzymać równowagę i przy okazji nie wylądować w błotnistej brei. Gdy w końcu balans został przywrócony, spojrzałam na swoje opierzone kończyny. Ostatnio kość promieniowa daje mi się we znaki. Mogło to być spowodowane zmianą otoczenia lub komplikacją po ostatnim nieudanym lądowaniu na drzewie.
Nawet nie pytajcie.
Spojrzałam na mech, na którym przed chwilą się poślizgnęłam. Mogłabym zrobić specjalną maść wykonaną z tutejszego gatunku, który, podobno, ma właściwości lecznicze.
Musiałam znaleźć jakiegoś ogrodnika czy zielarza...
Zeskoczyłam z gałęzi, lądując w niewielkiej kałuży błota. Podniosłam łapy na wysokość oczu.
Pięknie, pomyślałam zła. Muszę zmyć jak najszybciej to błoto.
Rozejrzałam się za jakimś zbiornikiem z czystą wodą.
Nic. Tylko jeziora z pływającymi algami na powierzchni. Już chciałam wejść do limonkowej wody, kiedy gdzieś w mojej głowie odezwał się cichy głos.
Idiotka. Przecież masz swoją moc.
Odsunęłam się od brzegu i poszłam poszukać pewnego wgłębienia w ziemi. Po kilku minutach łażenia tam i z powrotem znalazłam coś w sam raz. Dziurę o szerokości kilku metrów i utwardzonym podłożem. Idealne.
Przymknęłam lekko powieki i wyrównałam oddech. Poczułam przypływ mocy oraz euforii, która towarzyszyła przy przywoływaniu zaklęć. Uwielbiałam to uczucie. Śmiem też twierdzić, że w pewnym stopniu uzależnia...
Gdy otworzyłam oczy, w zagłębieniu znajdowała się krystalicznie czysta woda, która odbijała srebrne światło Księżyca. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym powoli zanurzyłam łapy, pozbywając się brązowej mazi z futra.
Po kilku minutach nie został nawet ślad. Zadowolona ruszyłam dalej na patrol.
Wzięłam głęboki oddech, wypełniając nim całą objętość moich płuc. Dzisiejsza noc była ciepła, a powietrze lekko wilgotne. Komary leniwie bzyczały nad taflą jeziora, najpewniej wabiąc partnerki do tańca.
Grunt z każdym krokiem stawał się stabilniejszy, dzięki czemu chodziłam nieco pewniej po czarnoziemie. Ogromne drzewa zasłaniały niebo pokryte rozmaitymi gwiazdami. Przez nieliczne luki w konarach mogłam rozróżnić pojedyncze konstelacje.
Nagle przed oczami mignął mi mały, czarno-biały kształt przypominający borsuka. Ruszyłam w pościg za małym uciekinierem. Pożywienia nigdy za dużo, pomyślałam.
Ofiara biegła w kierunku północnym, gdzie znajdowały się bardziej niebezpieczne tereny. Gdy już chciałam zrezygnować, zwierzak odbił na wschód, oddalając się od groźniejszych bagien.
Nagle mały urwis wskoczył w krzaki. Nie myśląc wiele, zrobiłam to samo.
Taka okazja może się nie powtórzyć, a słyszałam, że borsucze mięso jest nawet dobre…
Przynajmniej to jakaś odmiana od dziczyzny.
Gdy wyskoczyłam z krzyków, miałam nadzieję złapać moją zdobyć.
Zamiast tego zderzyłam się głową z innym wilkiem.
W mojej czaszce eksplodował ból, który przyćmił mnie na moment. Ja jednak szybciej doszłam do siebie, w przeciwieństwie do drugiego wilka.
Natychmiast użyłam jednej ze swoich wrodzonych mocy, kamuflując się ciemnymi barwami, i wskoczyłam, czy też wleciałam, na gałęzie, które wisiały nad nami.
– P-p-przepraszam… – powiedział cicho wilk; czy też raczej wilczyca. Jej głos był melodyjny i bardzo delikatny. – Nie zauważyłam… – Zaczęła się rozglądać. – ...cię?
– Przedstaw się – rozkazałam bezbarwnym głosem. Spoglądałam na nią z góry, próbując ocenić jej wartość w walce oraz oszacować czy jest potencjalnym wrogiem. Użyłam uroku, który tworzył echo, dzięki czemu mój głos dobiegał zewsząd.
– N-na imię mam Faith… – powiedziała cichutko, powoli się cofając.
– Do jakiej watahy należysz?
– N-nie należę do żadnej watahy… – Wadera potknęła się o wystający korzeń ogromnego dębu, który stał za nią. Zbliżyła się do ogromnego pnia blokującego jej drogę ucieczki.
Mówi szczerze. A przynajmniej tak sądzę…
Postanowiłam dać jej kredyt zaufania. Zeskoczyłam z gałęzi, lądując kilka metrów od białej wadery. Miała smukłą sylwetkę oraz delikatną budowę ciała.
– Jestem Antilia z Watahy Smoczego Ostrza – powiedziałam na wstępie, mówiąc głosem spokojnym i z lekką nutą sympatii, by bardziej nie wystraszyć wilczycy. Wyciągnęłam łapę, chcąc pomóc waderze wstać.
Wilk zawahał się, lecz przyjął moją pomoc. Pomogłam Faith stanąć na nogach, po czym podziękowała mi cicho.
– Co tutaj robisz?
– Podróżuję...
– To znaczy? – Uniosłam brew.
Zaczęła nerwowo pobierać łapą nogę. Wzrok wbiła w kępkę trawy.
– Szukam nowego domu – powiedziała cicho.
– Każdy z nas czegoś szuka... – mruknęłam cicho. – Jeśli chcesz, możesz dołączyć do nas.
Samica w końcu spojrzała na mnie, będąc jednocześnie zaskoczona i ucieszona.
– Naprawdę?
Kiwnęłam głową.
– Chodź ze mną. Zaprowadzę cię do Alfy.
Faith przytaknęła, po czym posłusznie ruszyła za mną.
Podczas naszej drogi co jakiś czas zatrzymywałam się, by poszukać leczniczego mchu. Po pewnym czasie wadera odważyła się zapytać.
– Czego szukasz?
– Pewnej rośliny... A konkretnie mchu o właściwościach leczniczych – odparłam, sprawdzając jedną z roślin.
– Powinien być gdzieś w okolicach większej ilości wody i ze stałym dostępem do światła.
– Skąd wiesz? – Odwróciłam się do białej wilczycy.
– Jestem zielarką – powiedziała nieśmiało, oblewając się rumieńcem.
– Akurat mamy wolne miejsca... – przerwałam na chwilę. – Pomożesz mi?
Wskoczyłam na nisko wiszącą gałąź, chcąc zobaczyć tarczę księżyca. Idąc przed siebie, rozmyślałam nad ostatnimi wydarzeniami.
Nasza wataha w końcu odzyskała moce, których od tylu miesięcy nam brakowało. Znaleźliśmy też miejsce, które możemy nazywać domem.
Jednak cena była wysoka, a Kesame zdecydowała się ją zapłacić.
Westchnęłam w duchu. Taka jest rola dowódcy...
Byłam tak zamyślona, że poślizgnęłam się na wilgotnym mchu, który porastał gałąź ogromnego dębu. Rozłożyłam skrzydła, by utrzymać równowagę i przy okazji nie wylądować w błotnistej brei. Gdy w końcu balans został przywrócony, spojrzałam na swoje opierzone kończyny. Ostatnio kość promieniowa daje mi się we znaki. Mogło to być spowodowane zmianą otoczenia lub komplikacją po ostatnim nieudanym lądowaniu na drzewie.
Nawet nie pytajcie.
Spojrzałam na mech, na którym przed chwilą się poślizgnęłam. Mogłabym zrobić specjalną maść wykonaną z tutejszego gatunku, który, podobno, ma właściwości lecznicze.
Musiałam znaleźć jakiegoś ogrodnika czy zielarza...
Zeskoczyłam z gałęzi, lądując w niewielkiej kałuży błota. Podniosłam łapy na wysokość oczu.
Pięknie, pomyślałam zła. Muszę zmyć jak najszybciej to błoto.
Rozejrzałam się za jakimś zbiornikiem z czystą wodą.
Nic. Tylko jeziora z pływającymi algami na powierzchni. Już chciałam wejść do limonkowej wody, kiedy gdzieś w mojej głowie odezwał się cichy głos.
Idiotka. Przecież masz swoją moc.
Odsunęłam się od brzegu i poszłam poszukać pewnego wgłębienia w ziemi. Po kilku minutach łażenia tam i z powrotem znalazłam coś w sam raz. Dziurę o szerokości kilku metrów i utwardzonym podłożem. Idealne.
Przymknęłam lekko powieki i wyrównałam oddech. Poczułam przypływ mocy oraz euforii, która towarzyszyła przy przywoływaniu zaklęć. Uwielbiałam to uczucie. Śmiem też twierdzić, że w pewnym stopniu uzależnia...
Gdy otworzyłam oczy, w zagłębieniu znajdowała się krystalicznie czysta woda, która odbijała srebrne światło Księżyca. Uśmiechnęłam się pod nosem, po czym powoli zanurzyłam łapy, pozbywając się brązowej mazi z futra.
Po kilku minutach nie został nawet ślad. Zadowolona ruszyłam dalej na patrol.
Wzięłam głęboki oddech, wypełniając nim całą objętość moich płuc. Dzisiejsza noc była ciepła, a powietrze lekko wilgotne. Komary leniwie bzyczały nad taflą jeziora, najpewniej wabiąc partnerki do tańca.
Grunt z każdym krokiem stawał się stabilniejszy, dzięki czemu chodziłam nieco pewniej po czarnoziemie. Ogromne drzewa zasłaniały niebo pokryte rozmaitymi gwiazdami. Przez nieliczne luki w konarach mogłam rozróżnić pojedyncze konstelacje.
Nagle przed oczami mignął mi mały, czarno-biały kształt przypominający borsuka. Ruszyłam w pościg za małym uciekinierem. Pożywienia nigdy za dużo, pomyślałam.
Ofiara biegła w kierunku północnym, gdzie znajdowały się bardziej niebezpieczne tereny. Gdy już chciałam zrezygnować, zwierzak odbił na wschód, oddalając się od groźniejszych bagien.
Nagle mały urwis wskoczył w krzaki. Nie myśląc wiele, zrobiłam to samo.
Taka okazja może się nie powtórzyć, a słyszałam, że borsucze mięso jest nawet dobre…
Przynajmniej to jakaś odmiana od dziczyzny.
Gdy wyskoczyłam z krzyków, miałam nadzieję złapać moją zdobyć.
Zamiast tego zderzyłam się głową z innym wilkiem.
W mojej czaszce eksplodował ból, który przyćmił mnie na moment. Ja jednak szybciej doszłam do siebie, w przeciwieństwie do drugiego wilka.
Natychmiast użyłam jednej ze swoich wrodzonych mocy, kamuflując się ciemnymi barwami, i wskoczyłam, czy też wleciałam, na gałęzie, które wisiały nad nami.
– P-p-przepraszam… – powiedział cicho wilk; czy też raczej wilczyca. Jej głos był melodyjny i bardzo delikatny. – Nie zauważyłam… – Zaczęła się rozglądać. – ...cię?
– Przedstaw się – rozkazałam bezbarwnym głosem. Spoglądałam na nią z góry, próbując ocenić jej wartość w walce oraz oszacować czy jest potencjalnym wrogiem. Użyłam uroku, który tworzył echo, dzięki czemu mój głos dobiegał zewsząd.
– N-na imię mam Faith… – powiedziała cichutko, powoli się cofając.
– Do jakiej watahy należysz?
– N-nie należę do żadnej watahy… – Wadera potknęła się o wystający korzeń ogromnego dębu, który stał za nią. Zbliżyła się do ogromnego pnia blokującego jej drogę ucieczki.
Mówi szczerze. A przynajmniej tak sądzę…
Postanowiłam dać jej kredyt zaufania. Zeskoczyłam z gałęzi, lądując kilka metrów od białej wadery. Miała smukłą sylwetkę oraz delikatną budowę ciała.
– Jestem Antilia z Watahy Smoczego Ostrza – powiedziałam na wstępie, mówiąc głosem spokojnym i z lekką nutą sympatii, by bardziej nie wystraszyć wilczycy. Wyciągnęłam łapę, chcąc pomóc waderze wstać.
Wilk zawahał się, lecz przyjął moją pomoc. Pomogłam Faith stanąć na nogach, po czym podziękowała mi cicho.
– Co tutaj robisz?
– Podróżuję...
– To znaczy? – Uniosłam brew.
Zaczęła nerwowo pobierać łapą nogę. Wzrok wbiła w kępkę trawy.
– Szukam nowego domu – powiedziała cicho.
– Każdy z nas czegoś szuka... – mruknęłam cicho. – Jeśli chcesz, możesz dołączyć do nas.
Samica w końcu spojrzała na mnie, będąc jednocześnie zaskoczona i ucieszona.
– Naprawdę?
Kiwnęłam głową.
– Chodź ze mną. Zaprowadzę cię do Alfy.
Faith przytaknęła, po czym posłusznie ruszyła za mną.
Podczas naszej drogi co jakiś czas zatrzymywałam się, by poszukać leczniczego mchu. Po pewnym czasie wadera odważyła się zapytać.
– Czego szukasz?
– Pewnej rośliny... A konkretnie mchu o właściwościach leczniczych – odparłam, sprawdzając jedną z roślin.
– Powinien być gdzieś w okolicach większej ilości wody i ze stałym dostępem do światła.
– Skąd wiesz? – Odwróciłam się do białej wilczycy.
– Jestem zielarką – powiedziała nieśmiało, oblewając się rumieńcem.
– Akurat mamy wolne miejsca... – przerwałam na chwilę. – Pomożesz mi?
Faith? Idziemy szukać mitycznego mchu? xD