21 stycznia 2019

Od Antilii CD Faith


Spojrzałam na ogromne drzewo. Ciemna kora była porośnięta jakąś ciemną rośliną, którą nie rozpoznałam. Długie gałęzie rosły w każdym kierunku, dzięki czemu korona była bardzo bujna. Na kilku gołych gałęziach rósł drogocenny mech, którego szukałam od dłuższego czasu.
Zauważyłam, że odnogi wiekowego dębu, na których rósł drogocenny mech, miały inny odcień w porównaniu do reszty rośliny.
– Na pewno poradzisz sobie sama? – zapytałam, lekko unosząc brew. Miałam złe przeczucie co do tej akcji. – Tam może być ślisko.
– Dam sobie radę – zapewniła mnie Faith. – Nie raz chodziłam po drzewach… – dodała szybko, po czym zaczęła się wspinać.
Ja natomiast uważnie oglądałam poczynania wadery, analizując jej postać.
Bardzo delikatnie stawiała kroki, zupełnie jakby obawiała się dotknąć czułego punktu rośliny. Poruszała się z gracją i lekkością, co świadczyło o jej delikatnej osobowości. Zauważyłam, że brakowało jej pewności siebie, co można było dostrzec dzięki tonowi jej głosu – był słaby i lekko wystraszony, zupełnie jakby bała się wyrazić swoje zdanie czy przeciwstawić się oprawcy.
Poza tym… przyznam szczerze, że jej moc była bardzo ciekawa. Sama mogę rozmawiać z roślinami, lecz do tej pory nie spotkałam się z wilkiem z taką wrodzoną mocą. Widać było, że jest inteligentna, choć trochę nieśmiała, przez co nie ma odwagi, by zwrócić na siebie uwagę.
Faith wspięła się na główny pień, po czym wybrała gałąź wychodzącą najbardziej na zachód – a co za tym idzie, znalazła się kilka metrów tuż nad taflą zielonkawej wody.
Zrobiła pierwszy krok, sprawdzając wytrzymałość gałęzi. Drewno zajęczało, lecz trzymało się mocno. Wadera zrobiła kilka kroków, przybliżając się do celu, lecz za każdym razem odnoga pnia skrzypiała coraz bardziej.
Zrobiłam krok w tył.
Nie podoba mi się to…
W tej samej chwili gałąź zaczęła pękać u podstawy. Wilczyca obejrzała się za siebie, chcąc zobaczyć źródło tego niepokojącego dźwięku.
Po czym odrośl oderwała się od macierzystego pędu. Faith natomiast wylądowała z hukiem w kolorowej brei.
Początkowo próbowała z niej wydostać się o własnych siłach, lecz przez to zaczęła jeszcze szybciej się zapadać.
– Nie ruszaj się! – poleciłam jej. Wadera zastygła w bezruchu, bojąc się cokolwiek powiedzieć czy nawet oddychać. Pomimo braku gwałtownych ruchów, wilczyca nadal opadała na dno.
Miałam niewiele czasu na wydostanie jej z tego bagna. I jeszcze mniej pomysłów w głowie.
Rozglądałam się dookoła, szukając jakiejś inspiracji. W oko wpadła mi ogromna wierzba płacząca, rosnąca kilkadziesiąt metrów od nas. Była wysoka na kilkadziesiąt metrów, a jej długie włosy leniwie kołysały się w rytm lekkiego wiatru.
Mogę użyć jej gałęzi jako liny, pomyślałam.
Bez słowa rozłożyłam skrzydła i przy pomocy kilku ich machnięć, znalazłam się przy drzewie. Wzniosłam się nieco wyżej, gdzie brązowe pędy zaczęły opadać w dół. Sprawdziłam ich wytrzymałość, a gdy wyniki okazały się zadowalające, zaczęłam je odgryzać.
– Przepraszam… – mruknęłam do drzewa, po czym z powrotem poleciałam do Faith z prowizoryczną liną.
Wadera była po szyję zanurzona w kolorowej brei. Nerwowo patrzyła we wszystkie kierunki, starając się jak najmniej ruszać głową.
– Już jestem – powiedziałam delikatnie. Usłyszałam w odpowiedzi ciche westchnienie ulgi.
– Za chwilę rzucę ci linę, a raczej hałas wierzby. Chwyć się jej jak najmocniej a ja spróbuję cię wyciągnąć.
Maz zaczęła wypełniać uszy Faith, przez co bałam się, że mnie nie usłyszała, ale postanowiłam zaryzykować. Rzuciłam waderze linę, a ta, na szczęście, złapała swoimi zębami. Mocno przycisnęła żuchwę do szczęki, po czym kiwnęła lekko głową na znak gotowości. Również chwyciłam pęd rośliny, po czym ponownie wzniosłam się w powietrze.
Po kilku metrach lina napięła się jak struna. Zacisnęłam mocniejsze zęby, modląc się, by wytrzymała, po czym zaczęłam mocniej bić skrzydłami o powietrze. Poczułam metaliczny smak w ustach. Postanowiłam podwoić wysiłki.
Do moich uszu doszedł jakiś dziwny dźwięk. Przypominał on stłumiony krzyk. Faith zacisnęła mocno powieki i przyłożyła uszy do głowy. Co mogło spowodować u niej taką reakcję?
W powolnym tempie Faith wychodziła na powierzchnię. Jej śnieżnobiałe futro było całe oblepione mazią o nie przyjemnym kolorze i zapachu. Zaczęła młócić nogami, chcąc jak najszybciej wydostać się z torfowiska.
Po kilku minutach można było zauważyć tułów wilczycy. Oprócz zielonkawej brei dostrzegłam czerwoną smugę, która rozpływała się na pół płynnej mazi, która świadczyła o świeżej ranie.
To by wyjaśniało taką reakcję u niej, myślałam, dodając fakty do siebie. Najprawdopodobniej zahaczyła o jakiś korzeń lub ostry kamień.
Wzmocniłam siłę uderzenia, dzięki czemu po chwili wyciągnęłam Faith z bagna. Obydwie wystrzeliłyśmy w górę z powodu nadmiernej siły, która została uwolniona. Zrobiłam fikołka w powietrzu, natomiast wadera przeleciała kilka metrów, po czym twardo wylądowała na ziemi. Potrząsnęłam głową, chcąc zatrzymać karuzelę w mojej głowie a następnie wylądowałam obok zielarki.
– W porządku? – zapytałam, zbliżając się powoli. Faith cała się trzęsła; ledwie trzymała się na słabych nogach. Kiwnęła delikatnie głową, po czym upadła z łoskotem na ziemię. Pobiegłam do niej, zmartwiona jej stanem.
Woda mogła zawierać jakieś toksyczne substancje… A rana tylko pomogła dostać się toksynie do organizmu.
– Leż – nakazałam, gdy wilczyca chciała spróbować wstać. Początkowo chciała zignorować prośbę, lecz w końcu usłuchała. Położyła głowę na wilgotnej ziemi i przymknęła oczy, biorąc głębsze oddechy. Ja natomiast zaczęłam oglądać ranę.
Rozcięcie przebiegało równolegle do linii kręgosłupa; było głębokie, co powodowało znaczną utratę ilości krwi. Niemalże natychmiast zaczęłam nucić zaklęcie zatrzymujące krwotoki. Po kilku chwilach rubinowa ciecz przestała barwić zielone gluty oraz białą sierść Faith. Wadera odetchnęła nieco, ponieważ wplotłam również wzór na zatrzymanie bólu.
– Wygląda to źle… – mruknęłam. – I nie obejdzie się bez szycia.
Wilczyca wstrzymała oddech. Ja natomiast zaczęłam się rozglądać za czymś, co mogło by zabezpieczyć ranę przed zakażeniem oraz pogłębieniem rozcięcia.
Faith zauważyła moje skupienie.
– Coś się dzieje?
– Nic. szukam czegoś, co mogłoby zabezpieczyć ten uraz… – Zmarszczyłam lekko nos, ponieważ bagna stanowiły idealne siedlisko dla mikroorganizmów, owadów i innych ciekawych organizmów…
– Chyba mam pewien pomysł… – Uśmiechnęła się nieśmiało, spoglądając na mnie z błyskiem w oczach. Zauważyłam, jak wyrównuje oddech i uspokaja serce.
Niespodziewanie na jej ciele pojawił się niebieski lód, który zaczął otaczać skaleczoną część ciała. Po kilku chwilach zamrożona woda zajęła całą ranę, zabezpieczając ją przed zakażeniem. Wadera wstała powoli na chwiejnych nogach. Podeszłam do niej, po czym wyciągnęłam skrzydło, by mogła się na nim wesprzeć. Śnieżnobiała podziękowała cichutko, najpewniej nadal wstydząc się cokolwiek powiedzieć.
Mnie to nie przeszkadzało. Lubiłam ciszę.
Nagle przypomniałam sobie o celu naszej podróży. Gdy upewniłam się, że Faith da radę utrzymać się w pionie samodzielnie, poleciałam szybko do grubego pnia dębu. Zebrałam kilka obfitych garści leczniczej rośliny, wypełniając torbę po brzegi. Szybko wróciłam do samicy, która ledwie stała na trzęsących się kończynach. Ponownie podałam pomocne skrzydło.
– Choćby do mnie. Tam zajmę się tą raną…

Faith? 

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template