Zbliżał się wieczór, a więc zbliżał się również koniec jego warty. Dlaczego zostałeś strażnikiem dziennym? – pytał sam siebie, ale zaraz moment znalazł sobie na to odpowiedź: Żeby mieć dla siebie całą noc. Miał dość ciągłych walk, które dodawały jego życiu trochę smaczku... Miał dość tych wilczych mordek, które błagały go o litość, a jeszcze wcześniej wyśmiewały się z niego. No i te ciągłe rehabilitacje po złamaniach albo długie i żmudne leczenia... Bycie strażnikiem jest fajne. Ostrzegasz i bronisz, jeżeli zajdzie taka potrzeba.
Zmrużył niezadowolony oczy, kiedy zauważył nadciągającą burzową chmurę. Wszystko miało już być idealnie. Spanko pod gołym niebem poprzedzone wielką ucztą po ciężkim dniu, ale nie. Musi się rozpadać. Porozciągał się, ponieważ łażenie w tę i we w tę, wcale ruchem nie było i mocno zastygnął się w swojej pozycji. Nie musiał długo czekać, aż pierwsza kropla postanowi zaatakować jego nos – poskutkowało to kichnięciem.
– Na zdrowie! – usłyszał za sobą melodyjny, waderzy głos. Znał już go.
– Aghhh – próbował się pozbyć tego łaskotania w nozdrzach. – Dziękuję.
Odwrócił się w jej stronę, och, znał ją. Po raz kolejny zmrużył oczy. Jeszcze dobrze nie zaczęło padać, a ta już była cała przemoknięta. Wywróciła się i wpadła w starą kałużę czy jak? Wpatrywała się w niego jak w obrazek, a ten sądząc, że ta ma do niego jakąś sprawę, po prostu czekał, aż po raz kolejny usłyszy jej głos. Przeliczył się, ponieważ przez dłuższą chwilę nie mówiła zupełnie nic.
– Próbujesz wywołać kataklizm, który zrobi mi krzywdę? – zapytał.
Wadera potrząsnęła łbem, jakby wyrwała się z transu i przez chwilę analizowała wypowiedź basiora. Na początku nie wiedziała, co odpowiedzieć, później zaczęła się nerwowo śmiać. Co w tym było zabawnego? Możliwość zabicia Ethereala? Sadystka... A nie wygląda. Zaburczało mu głośno w brzuchu, co go odrobinę speszyło przed wilczycą, która posłała mu ciepłe spojrzenie.
– Czyli nie tylko ja jeszcze nie jadłam – zaśmiała się.
– W deszczu trudno będzie coś upolować.
Skinęła mu głową i znowu stali w niezręcznej ciszy, co bardzo irytowało basiora. Deszcz zrujnował mu plany na dzisiejszy wieczór i noc, co teraz pocznie, no co? Jeszcze w dodatku Hanacia się przypałętała. Miał ochotę ją staranować i po prostu zignorować, ale coś mu mówiło i podpowiadało, że powinien spróbować się zaprzyjaźnić.
Należał do watahy, do sfory, która jest jedną wielką wilczą rodziną, gdzie rządzą się dziwnymi prawami, gdzie każdy z każdym stoi na równości. Zdrajcy nie są szanowani, a osobniki, które przeszkadzają całej wspólnocie, ma się za nic niewarte śmiecie. To całkiem inaczej niż wcześniej, gdzie takim śmieciem był każdy od samego początku, różnili się tylko wyglądem i charakterem, prace wykonywali te same.
– Hm, jesteś strasznie drobna jak na wilka, nie podmienili cię przypadkiem w lesie – Jego śmiech został zagłuszony przez głośne wołanie brzuszka o jedzenie. – Masz jakieś zapasy, prawda?