14 stycznia 2019

Od Simo cd. Antilii


Uśmiechnął się ciepło – był to odruch automatyczny, mimowolny. Reakcja na słowo "tato". Ayoko (a właściwie nie-Ayoko, lecz Symonides nie potrafił pomyśleć o nim jako o kimś innym) odzywał się do niego tak już wcześniej, lecz mimo to basior wciąż czuł dziwaczną, rozlewającą się po całym ciele dumę, kiedy zostawał uhonorowany tym jednym, niby nieistotnym tytułem.
– Pewnie, że tak – odpowiedział niemal od razu.

~*~

Znalezienie zwierzyny nie było wybitnie ciężkim wyzwaniem. Można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że poszło im całkiem sprawnie. W suchym powietrzu zapach był łatwo wyczuwalny, a jako, że ostatnio deszczu było tyle, co kot napłakał, większość żywych stworzeń trzymała się blisko zbiorników wodnych, żeby nie doprowadzić do odwodnienia organizmu. Drobną łanię znaleźli własnie przy niedużym jeziorku, gdzie łapczywie piła wodę. Krople błyszczącej cieszy spływały jej po pysku, pozostawiając mokry ślad na sierści. 
– Pamiętaj to, o czym mówiła ci ostatnio mama – mruknął dorosły basior, znacząco kiwając przy tym łbem w kierunku potencjalnego obiadu. Młody wilk zmarszczył brwi i dał cichy znak, że pamięta. Dopiero teraz mogli przystąpić do części właściwej: trochę podchodów, ustawiania się pod wiatr, a potem skok i gwałtowny pościg, po którym mięśnie łap piekły, a oddech znacząco się spłycał. 
Polowanie zakończyło się sukcesem, dlatego niedługo po pościgu zajadali się świeżym, krwistym mięsem. Bezwładne ciało parzystokopytnej podrygiwało, kiedy rozszarpywali skórę. Mętne oczy patrzyły w przestrzeń, lecz nie widziały już nic. 
– Młody – odezwał się Symonides, zaraz potem oblizując pysk. Spoglądał na nie-Ayoko przyjaznym wzrokiem, takim z domieszką dobrej rady. Może rzeczywiście patrzył na niego jak ojciec. – Co z tym własnym kątem? Rozmawiałeś z mamą?
Młody wilk westchnął cicho i przez krótki moment jedynie wpatrywał się w swoje łapy, których pazury rytmicznie stukały o wyschniętą ziemię. Zapewne nie zdawał sobie nawet sprawy, że marszczy brwi w lekko szczenięcym grymasie. 
Symonides pomyślał wtedy, że nawet pomimo tylu zmian, ten wilk to wciąż mały Ayoko, który przy naszym pierwszym spotkaniu nieśmiało wtulał się w Antilię. No, tylko troszkę wyrośnięty. 
– Wiesz, tato... Po prostu wciąż się waham – zaczął, nie patrząc Symonidesowi w oczy. Spoglądał za to na łanię, a dokładnie to, co w niej zostało, przyglądał się swojemu rozmazanemu odbiciu w czerwonej posoce. – Z jednej strony chcę się usamodzielnić, to oczywiste... jednak...
– Rozumiem – wypalił tamten. W istocie rozumiał, lecz nie wiedział, jak może mu pomóc. – Najważniejsze jest to, żebyś zrobił to w zgodzie ze sobą. Wiesz, presja społeczna, to najgorsze, co może być. 
Młody spojrzał na niego z lekkim rozbawieniem. Spodziewał się, że zaraz usłyszy, żeby podążał za głosem serca, lecz to nie nastąpiło. 
– Na początek możesz zamieszkać niedaleko nas. Jesteś młody, nie wszystko wiesz i nie wszystko musisz wiedzieć. W razie czego moglibyśmy ci szybko pomóc, albo nawet przenocować, gdyby coś się stało... – kontynuował, gestykulując jedną łapą. – Chcemy dla ciebie jak najlepiej. Wiesz przecież, że twoja matka wskoczyłaby za tobą w ogień, a ja zaraz za nią. 
Na te słowa młodszy z basiorów uśmiechnął się; wiedział, że to prawda i nikt nie musiał mu o tym przypominać. 
– A ty? – zapytał po chwili, a w jego głosie wyraźnie można było wyczuć zainteresowanie. 
– Ja? – uniósł w odpowiedzi brew. 
– Kiedy się usamodzielniłeś?
Przez moment nie odpowiadał, bo nie do końca wiedział co. Symonides, jak wiadomo, nie lubił mówić, kiedy nie wiedział dokładnie, co chce powiedzieć. Myślał więc, trzymając tamtego w cierpkiej niepewności.
– Sam nie wiem. Nie było chyba wyraźnego momentu, bo moi rodzice zginęli, kiedy byłem dzieciakiem. 
Przez moment w oczach Ayoko pojawiło się zdziwienie; po chwili przeistoczyło się w zrozumienie, a może i pewnego rodzaju ból, choć dobrze ukryty. Przygryzł wargę i spojrzał gdzieś w bok, na linię horyzontu, gdzie drzewa delikatnie kołysały się na wietrze. 
– Twoi prawdziwi przynajmniej cię kochali – mruknął pod nosem, a Symonides nie był pewny, czy słyszał w tym mruknięciu żal czy gniew, a może zupełnie nic, jedynie samą obojętność. 
Ciche westchnięcie. 
– Przygarnął mnie Żuchwa, trochę tępy wilk, ale można było na niego liczyć – kontynuował, stwierdzając, że lepiej nie mówić nic na temat porzucenia młodego. – I wiesz, niby miałem wszystko, ale to nie był ktoś, z kim można było nawiązać jakąś bliższą relację. On po prostu był. Zajmował się mną, ale to tyle. A ty... – zaczerpnął powietrza, spojrzał w, już jednolite, oczy basiora. – Ty masz Antilię. Uwierz, że nie spotkałem nigdy kogoś takiego. Szczęściarz z ciebie. 
Szturchnął go lekko, a tamten, odwrócony, przywołał na pysk cień uśmiechu. 
Symonides przez moment pomyślał o pewnej waderze, którą kochał. Wtedy o tym nie wiedział, teraz już tak, ale ona i tak nie była Antilią. Nie była tą, którą kocha teraz, nie była całym jego światem.
– Dobra, mały – rzucił, wstając. Zakołysał ogonem, wzniecając tumany kurzu. – Wracamy do domu, niedługo zacznie padać. 
Ayoko uniósł łeb w górę i zlustrował wzrokiem niebo. Rzeczywiście kłębiły się na nim ciemne chmury, powoli przysłaniając słońce. 
– I zapewne szybko nie przestanie. 
– No więc właśnie.
Symonides rozprostował jeszcze kości poprzez przeciągnięcie się, a potem ruszył w kierunku ich nowego domu. Za nim, krok w krok, podążał Ayoko, rozglądając się po ciemniejącym powoli świecie. 

Antilio? Mam nadzieję, że nie przekręciłam charakteru młodego :3

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template