Dzień był wyjątkowo ciepły. Gdzieś w oddali zachrypnięty feniks śpiewał swoją pieśń. Nie byłam w stanie stwierdzić, jakim cudem wszystko zleciało tak szybko. Pamiętam wszystko dokładnie, jakbym zaledwie wczoraj pierwszy raz wkroczyła na tereny Watahy Smoczego Ostrza. Wtedy również słońce tak samo grzało moje futro, choć było wtedy o wiele jaśniejsze. Odnosiłam wrażenie, że z każdym dniem ciemnieje odrobinę, choć ciężko było to zauważyć. Spotkałam wtedy Painę. Być może nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale był on moim pierwszym przyjacielem. Pierwszym, który lubił mnie naprawdę taką, jaką byłam. Później natrafiłam na Beasta. Ten majestatyczny basior wiele zmienił w moim życiu. Wielokrotnie zastanawiałam się, co by było, gdybym wtedy się nie zgodziła. Nie poszła z nim przed siebie i.. Nie zakochała się w nim. Pierwsza wojna watahy sprawiła, że odkryłam swoją wojowniczą duszę. Członkowie watahy odchodzili, przybywali nowi. Teraz większość nawet nie słyszało o wojnie z potworami. Ja jednak znalazłam się w tej nielicznej grupie wilków, które pamiętają to dokładnie. Choć czasem zastanawiam się, czy nie wolałabym zapomnieć.
Gdy w końcu nastał pokój, doczekałam się dwójki szczeniąt. Jasny Elver, o niebieskich rogach i szara, skrzydlata Corners. Szkoda, że żadnego z nich już ze mną nie ma. Podobnie jak ich ojca. Beast zniknął któregoś razu. Mały basiorek postanowił udać się w podróż za tatą i nigdy nie wrócił. Corners zdawała mi się mieć kontakt ze światem umarłych, który wkrótce całkowicie ją pochłonął. Teraz, po dawnym życiu nie zostało mi nić. Czasem jednak zdarzają mi się sny o mojej przeszłości. Choć po wypiciu eliksiru nieśmiertelności przestałam się starzeć, czuję, jak powoli zmieniam się w proch. Skrzydła stają się większe, sierść ciemnieje, a oczy momentami błyskają rubinową czerwienią, jakby czarna magia dawała o sobie znać. Mój wewnętrzny demon zaczyna się przebudzać.