– Oddaj mi to.
Zabrzmiał oschle, a przy tym niezwykle spokojnie. Zbyt spokojnie jak na moment, w którym dowiedział się o śmierci swojej matki.
Bellona wpatrywała się w niego z nieodgadnionym wyrazem pyska i przez chwilę tkwiła w bezruchu, lecz nacisk jego spojrzenia zmusił ją do podsunięcia ostrza pod jego łapy. Znów skupił się w zupełności na nim, ignorując każdą myśl o Kesame, która rzekomo miałaby się już nigdy nie pojawić. Wyglądał, jakby starał się ocenić autentyczność ostrza, choć przecież doskonale wiedział, że to ono – Smocze Ostrze. Nie było innego wyjścia.
Odchrząknął i uprzejmie skinął łbem w kierunku wadery, przywdziewając na pysk uśmiech godny prawdziwego przywódcy.
– Daj mi chwilę, dobrze? Zaraz wyślę do ciebie jednego z zaufanych wilków, aby oprowadził cię po watasze. Wiele się zmieniło, więc wszystko ci wyjaśni.
Wadera zgodziła się na to bez słowa, zapewne wyczuwając napięcie w głosie basiora. Dobrze je maskował, jednak było zbyt silne, by w zupełności go nie odczuć. Wziął głęboki wdech i potem już wszystko było dobrze: chwycił w zęby Smocze Ostrze i choć złapał za trzon, czuł chłód bijący od metalu. Odwrócił się i odszedł spokojnym krokiem, tak, jakby nic się nie stało. Jak na razie miał jasny cel: znaleźć bezpieczne miejsce dla ostrza, a także znaleźć kogoś na tyle zaznajomionego z terenami, aby mógł oprowadzić Bellonę po terenach i wyjaśnić to i owo.
Gdzieś z tyłu głowy kołatała mu się myśl, że właśnie został alfą.
~*~
Długi wdech, taki, żeby zapełnić płuca świeżym, porannym powietrzem. Do nosa wdarł mu się zapach sosnowych igieł i mokrej gleby, która, po intensywnych deszczach, schnąć będzie jeszcze długo. Czuł w pysku smak dźwięków wyśpiewywanych przez niewielkie, bure ptaki, które natrętnie kręciły się gdzieś przy koronie jednego z tutejszych dębów. Zamrugał kilkakrotnie i przeciągnął się, witając kolejny dzień.
– Alfo – usłyszał za sobą: nie dokładnie w linii prostej, może trochę na prawo. Odwrócił się w stronę wilka, którego zapach dotarł do niego już jakiś czas temu.
– Tak? – zapytał i zeskoczył lekko z powalonego pnia drzewa, na którym do tej pory siedział. – Coś się stało?
Uśmiechnął się uprzejmie, ale nie bez wesołości – Bellona wciąż kojarzyła mu się ze zniknięciem Kesame (wolał unikać słowa śmierć, bo to bolało zbyt mocno, nawet wypowiedziane jedynie w myślach), jednak nie czuł do niej żalu. Zawsze wiedział, że Kesame nie będzie z nim na zawsze.
Bellona zmarszczyła brwi i przez moment nie odzywała się, zapewne szukając odpowiednich słów. Airov nie wiedział, czego może się spodziewać, toteż czekał cierpliwie – tym razem nigdzie mu się nie spieszyło, bo obowiązki, którymi powinien zająć się dzisiaj, odrobił już wczoraj. Czuł się wyjątkowo błogo, nie myśląc teraz o niczym i po prostu zajmując się patrzeniem na naturę. Musiał przyznać, że mu tego brakowało.
– Chciałabym porozmawiać – oznajmiła. Basior nie wyczuł w jej głosie napięcia, ani nie wychwycił żadnych oznak zdenerwowania, toteż on sam postanowił się nie przejmować.
Skinął łbem i zapytał, o co chodzi.
– Po prostu muszę porozmawiać, ale może nie tutaj – rozglądnęła się spokojnie i znów spojrzała na Airova, który, wyprostowany, stał i cierpliwie czekał na jakieś wyjaśnienia. – Możemy przejść gdzieś indziej?
Zgodził się bez dłuższego namysłu, chociaż teraz już bardziej skupił się na tej sprawie. Zmarszczył brwi i pozwolił Bellonie wskazać drogę, przepuszczając ją przed siebie.
– Czy mogę wiedzieć gdzie idziemy? – zapytał. Wpatrzony był teraz w majaczącą przed nimi linię horyzontu i niewyraźne, ciemne kontury drzew iglastych, które się na niej odznaczały.
– Zobaczysz – odparła tajemniczo, a ten westchnął pod nosem, wyrównując z nią krok.
Bellono? Musiałam zrobić lekki przeskok czasowy, żebyśmy nie zostały w tyle.