Starałam się iść cicho, chociaż mech był wilgotny od wody i z każdym moim krokiem wydobywał z siebie cichy plusk. Okolica była cicha i mokra. Poza kapaniem kropel nie dochodził do mnie żaden odgłos. Tereny watahy mogłyby wydawać się wręcz bezludne. Wszystkie wilki pochowały się do swoich jam lub zgromadziły w innych suchych miejscach. Nie przeszkadzał mi brak towarzystwa. Puste przestrzenie emanowały spokojem, a wiejący wiatr był moim sprzymierzeńcem. Nie znam lepszej pory na przechadzkę niż chwile tuż po deszczu, kiedy nikomu nie chce się wyściubić nosa ze swojej pieczary.
Na niebie pełno było białych chmur. Dzień był ponury i szary.
Był piękny.
Od momentu w którym opuściłam swoją jaskinię pragnęłam odizolować się od tych nielicznych członków watahy, którzy nie uważali, że w deszczowe poranki należy zostać w domu. Początkowo chciałam pobyć na bagnach, ale w końcu odrzuciłam ten pomysł. Torf i nieprzyjemne błoto nie były niczym, co mogłoby mnie pociągać. Góry zapewne były miejscem, w które nie udałaby się dzisiaj większość osób, ale skreśliłam je na samym początku. Chociaż nie miałam nic przeciwko samym górom, to nie należały do moich ulubionych miejsc, a odkąd dodatkowo wataha się przeniosła przestałam je odwiedzać. Nawet teraz czułam na plecach wzrok Kesame. Nie lubiłam tego szczytu, miałam wrażenie, że ma coś po swojej imienniczce. Patrząc na łańcuch Alf odnosiłam wrażenie, że on także na mnie patrzy. Wydawało mi się, że Taravia nawet z zaświatów próbuje dawać mi jakieś rady, nakierować na właściwą drogę.
Ale Taravia od zawsze wiedziała, że nie przyjmuję niczyich rad. Czemu miałabym zrobić wyjątek dla kogoś, po kim została mi tylko góra?
Uznałam, że miejscem, w którym na pewno nie zastanę żadnych maruderów, jest Brama do Wszechświata.
Miękki mech przyjemnie chłodził moje łapy, kiedy bezszelestnie szłam przez miejsce kultu. Przystanęłam i spojrzałam w górę. Nie czciłam żadnego z bogów - nie miałam bogów. Na niebie dostrzegłam burzowe chmury.
Zauważyłam nieco ciemniejszy kształt, widoczny wśród mgły. Była to wlicza sylwetka. Z jakiegoś powodu nie poczułam się zaskoczona. Jego spokój pasował do tego miejsca.
Zbliżyłam się do basiora. Siedział tyłem do mnie, ale nawet z daleka można było zauważyć, że jest ode mnie dużo masywniejszy. Ciemne futro skrywało się solidne umięśnienie.
Stanęłam obok niego.
- Zbiera się na deszcz.
Zaskoczony wstał i spojrzał na mnie.
- Nie zauważyłem - powiedział, a ja nie byłam pewna czy mówi o mnie, czy o cumulonimbusach.
- Przeszkodziłam ci w modlitwie?