- Tak egoistycznie mdleć! - warknęłam rozzłoszczonym wzrokiem obdarzając bezwładnie leżącą waderę. Ta cała sytuacja mnie przerasta, nawet jeśli uda nam się wyjść to prędzej zabiję wszystkich dookoła. W tym ją.
Energicznym ruchem uderzyłam Afrę w nos. Mogłam ją tu zostawić, ale prawdę mówiąc może się jeszcze na coś przydać. Zapewne nie jest to empatyczne myślenie, bo w takich sytuacjach empatycznie myśleć nie potrafię. Ogólnie na co dzień trudno jest mi być miłą. W sensie jest to pewnie banalnie proste, ale jakoś mnie do tego nie ciągnie. Po prostu. A jak ktoś nie słyszy, to po prostu idealnie, pomyje można wylewać. Jestem tchórzem. Takim typowym.
- Afra, nie wymiękaj... - skrzywiłam się - Nie teraz, dobrze?
Wyjścia nie było. Wzięłam waderę na grzbiet i nie powiem - przyszło mi to z wielkim trudem. Gdy szłam, Afra nieustannie ocierała o sufit. W niższych miejscach musiałam się wręcz czołgać, co też do prostych czynności nie należało. Ale wiecie co było najgorsze? Wszechobecna ciemność. Nie widziałam nic, nie jednokrotnie przywaliłam łbem o jakieś stalaktyty i nie raz potknęłam się choćby o własny ogon. Prócz tego było coraz ciężej, a i wydawało mi się, że te wąskie ścieżki nie mają końca. Nieznacznie rozpogodził mi się pysk, gdy, daleko bo daleko, coś emitowało zielonkawe światło. Ślepo i naiwnie jak dziecko brnęłam byle do celu. Miałam nawet ochotę zrzucić waderę z grzbietu, ale umówmy się, że wszystko ma swoje granice. Oprócz głupoty. Ta zawsze mnie zadziwia.
Światło wyglądało coraz to na mocniejsze. Potwierdzało to jedynie moje przeczucie, że jestem coraz bliżej. Po chwili do moich uszu dotarły tajemnicze szepty. Wyglądało to tak, jakby światło mówiło. Wykonałam jeszcze jeden skręt w prawo i oto moim oczom ukazała się mała fontanna o zielonej poświacie. Woda wylewała się z szczelin, radośnie przy tym pluskając. Dookoła idealnie okrągłego zbiornika stały identyczne wobec siebie pomniki medytujących ludzi. Wciąż roznosił się niezrozumiały dla mnie szept. Zbliżyłam się do kamiennej krawędzi nad wodą, gdy nagle straciłam równowagę. Przez ogon, rzecz jasna. Wpadłam do wody, a wraz ze mną oczywiście Afra. Studzienka okazała się być jeszcze głębsza w rzeczywistości. Najgorsze było to, że tonęłyśmy w niej wyjątkowo szybko. Plusem było to, że podczas tej nieoczekiwanej kąpieli wadera ocknęła się. Otworzyła oczy. Wymownie na nią spojrzałam i z całych sił płynęłam w jej stronę, jednak woda stawiała opór. To była dziwna woda. Najdziwniejsze było to, że po mimo moich umiejętności, zemdlałam.
Gdy otworzyłam oczy, obok mnie leżała trzeźwa już wadera.
- Gdzie... gdzie jesteśmy? - zapytałam niemrawo, przymkniętymi oczami rozglądając się dookoła. Mój wzrok zatrzymał się na okaleczonym kocie - zapamiętałam tylko, że był brązowy i biło od niego zielenią.
Obudziłam się po raz drugi. Kot stał nad Afrą, smarując jej nos maścią o nieznanym mi składzie. Gdy skończył z ukosa spojrzał na mnie. Miał szmaragdowe oczy, a przez błyszczący nos przechodziła krwawa rana. Oprócz tego posiadał kilka zadrapań i uszczerbane ucho. Nie wyglądał przyjaźnie, ale gdyby miał złe intencje to raczej by nas nie ratował, prawda?
- Uprzedzając twoje pytanie - jesteś w mojej świątyni.
Czy to sen? Koszmar?!
- Wybacz kotku, chyba mam omamy. - zamruczałam. Nieznajomy podszedł do mnie usiłując posmarować nos tą samą maścią.
- Łapy precz! - warknęłam stanowczo, cofając łeb.
- Zgoda. - stwierdził krótko i usiadł na przeciwko nas - Wiem kim jesteście. Afra i Karaihe. I powiem wam, że mamy ten sam cel. To wszystko wydaję się wam pewnie dziwne. Najpierw trafiacie do tunelu, później prześladuje was jakaś wadera, a teraz jeszcze ja... I od razu po spotkaniu przedstawiam wam pokrótce swoją historię. Żadne to omamy, żaden to sen. Po prostu chcę stąd wyjść uprzednio zabijając Sheezę.
- Kim do ch...
- Sheeza to wadera, która nam wszystkim chyba wyrządziła krzywdę - przerwał mi - Moja świątynia w tych tunelach trwała przez wieki. Aż przyszła ona. Mnie? Wygnała. A cóż mogła zrobić. Ale tego, że wszytskie stautetki, pomniki i mury wyburzyła - tego nie jestem w stanie wybaczyć. - w tym momencie kot zmarszył pysk i złowrogo spojrzał w przestrzeń - Tak poza tym, to Reehan jestem. Zbierajcie się do kupy, bo wszystkie tunele walą się jak domki z kart...