3 kwietnia 2017

Od Taiyō

Bycie dorosłym to jednak wyzwanie. Właśnie byłam na służbie i musiałam czuwać nad maluchami. Pod moja opieką były tylko Nathaniel i Hope, bo Itan i Scar nie mieli akurat co z nimi zrobić. Przez otwór w jaskini wpadało popołudniowe słońce. Pomyślałam, że na zewnątrz musi być pięknie, jak wszędzie w słonecznie popołudnia.
- Może wyjdziemy na spacer, hm? - zapytałam. Hope nawet nie protestowała, co powinnam była zinterpretować jako oznakę Nowego-Superpomysłu-Którego-Się-Taiyō-Nie-Spodziewa, ale, jak głosi jego nazwa, zupełnie o tym nie pomyślałam.
Wyszliśmy na światło dzienne. Wszystko ogarniał pomarańczowy blask, wiał lekki wiaterek, a pod drzewami leżały złote liście. Weszliśmy na porośniętą mchem polanę. Nathaniel cieszył się jak szczeniak, którym przecież był. W pewnym momencie gonił nawet za motylkiem, co jest zajęciem typowym dla wader, postanowiłam mu jednak o tym nie mówić, bo był przeszczęśliwy.
- A pani się z nami pobawi? - zawołał, stając by zaczerpnąć oddech.
- Ja? - zapytałam, uśmiechając się delikatnie. - No mogę.
,,Zajmowanie się maluchami nie jest takie trudne" - stwierdziłam.
Jak bardzo nudne i powtarzalne nie byłyby zabawy malców, zawsze z chęcią podejmę wyzwanie zabawiania ich. Malce są przeurocze, gdy zajmują się jakąś swoją Niezwykle Ważną dla Historii Sprawą.
Nie wiem jak, ale Hope odkryła przepaść nieopodal. Dowiedziałam się o tym w dość nieprzyjemny sposób, a mianowicie usłyszałam powtarzany przez echo jej zadziorny głosik:
- Myśli pani, że tam jest głęboko?
Zastygłam z przerażenia, patrząc jak jej drobna sylwetka pochyla się nad urwiskiem.
- Hope... - zaczęłam, ostrożnie robiąc krok w jej stronę -...a jak ty myślisz?
- Myślę, że to około dwa kilometry w dół do półki skalnej, a do dna to jeszcze trochę dalej - odparła, wciąż patrząc w dół.
O bogowie słońca...
Zaczęłam podkradać się do waderki na opuszkach palców, podczas gdy ona ciągnęła:
- Czy myśli pani, że jak tam skoczę to się zabiję? Czy to się tylko tak mówi? Bo mama mówiła...
- Nie! - przerwałam jej nagle, aż się odwróciła. - N-nie... lu-ubię rozmawiać o przepaściach. Chodźmy gdzieś indziej.
- Szkoda... - spojrzała tęsknie na swoje odkrycie - Chciałabym spróbować...
- Poprosisz ciocię Will. Chodź. Kupię ci lody - wyrzuciłam z siebie prędkością karabinu maszynowego.
Wciąż tam stała, spoglądając na dno przepaści.
- Lody? Czekoladowe? - ożywił się Nathan.
- I truskawkowe...- próbowałam skusić małą.
- Lody truskawkowe - powtórzyła cicho i powoli do mnie podeszła.
- No, idziemy - zarządziłam udając że wcale się nie trzęsę.
Gdy wyszliśmy zza drzew ujrzałam niską postać, która patrzyła na mnie spod oka.
- Słabo sobie radzisz w niebezpiecznych sytuacjach - zawyrokowała.
- Słucham? - zapytałam, bo zdanie to wydało mi się zupełnie wyrwane z kontekstu.
- Musisz panować bardziej nad podopiecznymi... i sobą - powtórzyła, nie zwracając uwagi na otaczające mnie szczeniaki.
- Mówisz o...- zrobiło mi się gorąco.
- O tym przed chwilą. Tak.
Nie mogłam w to uwierzyć. Mój przyszywany anioł stróż stał sobie niedaleko od tak patrząc jak Hope zastanawia się czy się zabić, i nie raczył nawet ruszyć palcem by mi jakkolwiek pomóc.
- Pismo od Alf. Masz spisać wszystkie szczeniaki i ich opiekunów - powiedziała Nathing wręczając mi jakiś papier. Po czym odwróciła się i odeszła.
Lody, loody, nie denerwuj się, myśl o lodach.
- Kto to był? - zapytał Nathaniel gdy wznowiliśmy marsz.
- Taka jedna. Beta.
- Dlaczego jest taka dziwna?
Pokręciłam głową.
- Nic o niej nie wiem - odparłam i uświadomiłam sobie, że to przykra prawda.
Na ścieżce pojawił się Oracle.
- A dokąd to się pani wybiera?
- Na lody - westchnęłam.
- A te poczwarki to Scar i Itana? - przyjrzał się szczeniętom. - Czy rodzice nie powinni opiekować się dziećmi sami?
- Przestań - warknęłam, zirytowana już tymi wszystkimi wydarzeniami.
- Ocho - spojrzał na mnie chłodno i przestał być miły. - Widzę, że się w nią wdałaś.
Minęłam go szybko i popędziłam do lodziarni. Gdyby Itan i Scar byli już z powrotem...
Oczywiście kolejka kończyła się tuż przed drzwiami lodziarenki. Ledwo udało nam się zmieścić w środku.
- Zajmijcie jakieś ładne miejsce, zjemy w środku - oddelegowałam dzieciaki. Na szczęście wybrały stolik, który było widać z mojego miejsca.
- Opiekuje się pani nimi? - zapytała miła wadera, stojąca przede mną.
- Jaka pani - uśmiechnęłam się, chociaż byłam już zmęczona - Jestem Taiyō.
- Misia - wyciągnęła łapę. - To nieco dziwne imię.
- Taiyō Dihibatan brzmi lepiej?
Zaśmiała się. Czułam, że się polubimy.
***
Gdy w końcu odstawiłam szczeniaki do rodziców ległam na posłanie. Już noc. Pora spać. Muszę jeszcze wypełnić papiery. Nie...
***
Parę miesięcy później
Wyszłam ze swojej jaskini, o mało nie wpadając na Misię.
- O, hej - uśmiechnęła się - Dokąd tak pędzisz?
- Muszę oddać to pismo Taravii... I kolejne wypełnić. Czego to oni nie wymyślą. Dokumenty na temat liczebności szczeniąt pod moją stałą opieką. Ygh...

Misia?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template