— Nie będę dopytywał, nie będę grzebać. Niczego nie odczytam, ale z pewnością to, co ci powiedział nie mogło być prawdą. Jeśli w to wierzysz, oczywiście stanie się to rzeczywistością. Poza tym to tylko obrzydliwy, już mało szkodliwy, pajączek.
Na obliczu wadery pojawiła się wesoła iskierka, która próbowała pokonać całe to zamroczenie i smutek. Kątem oka zobaczyłem, jak łapą ociera jedną czy dwie łezki, które pociekły po jej pyszczku. Zaśmiała się pod nosem i uniosła łeb wysoko w górę, zamknęła oczy i zapewne próbowała już zapomnieć o dzisiejszym incydencie. W ciszy przypatrywałem się, jak moknie jej futro. Na początku chciałem ją stąd zabrać, ale później zrozumiałem, że to ją uspokoi. Chwilę później pociągnąłem ją za sobą prowadząc do jaskiń watahy. Miło jest siedzieć na dworze, ale przy takiej pogodzie nie jest to zalecane, a później nie chce mieć na sumieniu tego, że wadera zachorowała. W drodze do domów, nie zamieniliśmy ani jednego słowa, nie było takiej potrzeby. Będąc już bardzo blisko grot, poczułem na sobie spojrzenie. Madness przeniosła swój wzrok z drogi na mnie, dała mi znak, bym nikomu o tym nie mówił, znaczy nie o niej. Nie wnikałem dlaczego właśnie tak chciała, ale to w sumie nie moja sprawa. Zresztą wątpię, by ktokolwiek inny się tym zainteresował lub dociekał o tym u mnie. W tym samym momencie, kiedy pokiwałem do niej głową, ruszyła jak z kopyta, wówczas ujrzałem, że nieopodal od nas stoi czerwony wilk. Zatrzymałem się i chwilę przyglądałem się, uśmiechnąłem się ciepło w ich stronę i skoczyłem w zakręt. Nie jestem tu potrzebny, niech zajmą się sobą. Myślami niechętnie wróciłem do dzisiejszego potwora. Co prawda wygląda, że jest już po sprawie, ale co jeśli nie załatwiłem tego do końca? Obawiam się, że tych stworów może być znacznie więcej... Jednak jaki miałyby dokładniej cel w atakowaniu zwykłego cynika?
Słońce zaszło już dawniej, postanowiłem się udać na nocny spacer i wróciłem do miejsca, w którym leżało truchło pokonanego pająka. Dziwne, myślałem, że ktoś zainteresuje się ciałem i sobie je zwinie, a tu nic. Coś mi tu nie grało, ale co? Przyjrzałem się głowie, dokładnie badając kilka par oczu stworzenia, później odwłokowi. Moją uwagę przykuły symbole, wyglądały jak jakieś inicjały. Przejechałem po nich łapą i wówczas poczułem dziwne ukłucie po prawej stronie ciała, to nią osłoniłem się przed płynami pająka. Sierść zaczęła emanować żółtozieloną poświatą, podobnie jak te dziwne znaki. Syknąłem, kiedy ból stawał się coraz to bardziej odczuwalny. Usłyszałem ochrypły głos: "Przyjdzie do mnie, przyjdzie. Ona przyjdzie, wciąż czekam...". Nic z tego nie rozumiałem, Rozejrzałem się wokół, między drzewami zauważyłem jakąś postać. Nie wyglądała na członka watahy, ale raczej nie miała złych zamiarów.
— *Spotkajmy się na granicy w górach wschodnich, proszę.*
Nagle z jej strony rozległy się rozkazy, rozkazy naszych strażników. Pilnowali terenów i musieli dostrzec, jak ktoś wkroczył na nasze terytorium. Pieczenie i wrażenie kłucia minęły, swobodnie już mogłem się poruszyć. Na wschód? Stamtąd chyba tutaj przywędrował. Wydawało mi się, że jak tam pójdę, nie wrócę prędko. Westchnąłem ciężko, muszę zostawić jakąś wiadomość czy coś, żeby nikt się nie martwił. Przywołałem duszę, przekazałem jej to, co miałem przekazać i poinstruowałem tak, by mogła się ze mną kontaktować w razie czego. Czułem, że ta postać rozwieje moje wątpliwości co do sytuacji z Madness. Nie zwlekając ani chwili dłużej, ruszyłem przed siebie, by spotkać się z tajemniczym ktosiem.
~~~
Egzorcyzmy bywają męczące, jednak uczucie satysfakcji po ich wykonaniu jest niesamowite, Dobrze się czuję, wiedząc, że mogę komuś pomóc, sprawiając radość tym samym sobie samemu. Nieźle mnie ostatnio urządzili. Miałem szczęście, że trafiłem w szybkim tempie do uzdrowicieli, inaczej byłoby ze mną krucho. Obolały dźwignąłem się z legowiska i wyszedłem na zewnątrz, gdzie właśnie zaczął prószyć śnieżek. Jeden płatek upadł mi na nos, po czym się roztopił. Miał kilku swoich następców, każdy z nich kończył tak samo. Obserwowałem to aż do momentu, w którym kichnąłem. Zima ma swoje uroki, każdy to potwierdzi. Biały puch plątał mi się w dolną partię sierści, od czasu do czasu jedna część odpadła lub stopiła się od ciepła mojego ciała. Właśnie, muszę porozmawiać z Madness. Powinna dowiedzieć się o tym, o czym wiem teraz ja. Gdzie ją znajdę? Może w jej jaskini? Spróbuję. Spokojnym krokiem ruszyłem w kierunku mieszkań reszty wilków. Nie trwało to długo, ale nie powiem, musiałem trochę się pomęczyć, by trafić tam gdzie chciałem. Stanąłem przed wejściem i zawołałem głośno: "Madness!". Usłyszałem tupot, ktoś się zbliżał, a może i nawet kilka ktosi. Nie chciałem wychodzić na natręta, więc i nie wpadałem ani nie zaglądałem do środka. Dopiero, kiedy z ciemności wyłoniła się biała wadera. Uśmiechnęła się do mnie wesoło i powitała. Zauważyłem, że trochę się jej przytyło od naszego ostatniego spotkania, lecz nie chciałem o to pytać, bo jeszcze wyjdzie, że jestem niemiły. Zaprosiła mnie do środka, twierdząc, że za niedługo jej partner przyniesie zwierzynę. Przytaknąłem, po czym podążyłem za waderą. W środku przywitało mnie ciepełko, nie tylko dlatego, że na dworze mróz, ale dało się wyczuć taką rodzinną aurę. Usiadłem w miejscu, które mi wskazała, a ona ustawiła się naprzeciw mnie.
— Dawno cię nie widziałam, gdzieś zniknąłeś, a teraz jesteś poobijany. Kiedy o ciebie pytałam, pojawił się duszek i powiedział, że chwilowo ciebie nie ma i to nic takiego...
— To prawda. Miałem coś do załatwienia.
— Rozumiem, a co cię do mnie sprowadza?
— Madness... — Miałem już zacząć mówić, ale rozległo się wołanie "MAMO!", co wybiło mnie z toku myślenia i układania zdania. Niedługo po krzyku przybiegły dwa małe potworki, szczenięta.
— Czyli jednak zostaliście w domu? — zapytała, na co maluchy przytakiwały. — Proszę, poznajcie to jest Niffelheim.
— Dzień dobry — odpowiedziałem nieco zakłopotany. Raczej nie mogę powiedzieć przy szczeniętach, że ich matka może być potencjalnie zagrożona. To by mogło złamać ich malutkie serduszka lub pchnąć do nieprzemyślanych działań, w skutek czego zrobią sobie krzywdę. Puchate kulki są jednak wyjaśnieniem na fakt, że waderze się przytyło. To dobrze, wataha się rozrasta. — Może przyjdę później, skoro zaraz będziecie jeść. Przepraszam. — Wstałem, ukłoniłem się, a następnie cofnąłem o parę kroków, by wyminąć młode.
— Nie przeszkadzasz. Nie poznałeś imion małych, basiorek Disaster, waderka Shada, poza tym miałeś mi o czymś powiedzieć.
Posłałem jej nieco groźne spojrzenie, choć miałem nadzieję, że zrozumie, iż nie mam zamiaru mówić o tym przy jej szczeniętach. Dla upewnienia, przesłałem jej wiadomość, którą odczytać może tylko raz i tylko ona.
— *Proponuję inny termin. Chodzi o pająka. Możemy sobie pozwolić na tę rozmowę nawet kolejnego dnia i kolejnego, i kolejnego. Jednak nie zapuszczaj się zbyt daleko sama, nawet w granicach terytorium watahy.*
Zaniemówiła i patrzyła na mnie z otwartym pyszczkiem, nie dowierzając w to, co jej powiedziałem. Pokręciłem głową, a ona otrząsnęła się i zaśmiała się do szczeniaków, które dokładnie przypatrywały się naszej rozmowie. Nie odzywając się słowem, postanowiłem opuścić jaskinię wadery, jednak na drodze stanął mi masywny basior, prawie równy ze mną wzrostem. Przyjrzałem mu się, już go gdzieś widziałem.
— Scraf? Ach, nie miałeś jeszcze okazji go poznać, prawda? — Uśmiechnęła się znów. — To nasz egzorcysta, pamiętasz? Mówiłam ci, że go spotkałam. Ostrzegł mnie przed tymi syrenami.
— Ach, to on? Rozumiem. Przyniosłem trochę mięsiwa, możemy zjeść. Może zje z nami?
Pokręciłem przecząco głową, nie chciałem im zabierać prowiantu, tym bardziej, że mam u siebie. Zima jest urokliwa, ale również i bywa sroga, więc powinni zadbać o jedzenie dla siebie, a nie częstować jeszcze mnie. Co prawda wataha watahą, ale każdy ma przydzielone porcje. Miałem zamiar wyminąć czerwonego samca, ale miałem wrażenie, że nie da rady.
— Nie, ja będę wracać do siebie. Muszę iść, przepraszam — dodałem na koniec.
Madness? Przepraszam, że czekałaś tak długo i jeszcze wyszło mi tak kiepsko. :c