Jaskinia, którą wybrałam, miała dwa komory - jedna większa i jedna mała, znajdująca się niżej niż duża. Małą komorę zamierzałam przerobić na coś w rodzaju spiżarnio-piwnicy. Warunki były idealne - temperatura była na minusie, trochę z powodu głębokiego położenia, a trochę z powodu, że ja w tym pomogłam (patrz obniżanie temperatur), światło słoneczne tam nie docierało, ale bądźmy szczerzy, z czasem to miejsce zmieni się w rupieciarnię.
Chrobotanie nie cichło. Zeszłam ostrożnie do środka, starając się nie stąpać po małych kamyczkach, jak wcześniej, kiedy dranie potoczyły się w dół, a ja na nich byłam, co kosztowało mnie wywalenie na pysk. Wzdrygnęłam się i przyspieszyłam kroku.
Chrobotanie dochodziło od urokliwej rodzinki myszy, zjadającej właśnie swój obiad, złożony z bliżej nieokreślonych okruchów. Nie miałam pojęcia, co robią myszy w jaskini, spodziewałam się raczej pająków i innych takich, ale nieważne. Kłapnęłam paszczą w powietrzu i gromada myszy rozpierzchła się na wszystkie strony. Widok mięsa - dość miernej jakości, ale jednak mięsa obudził mój wygłodniały, pusty żołądek i sprawił, że dopiero teraz zauważyłam, że jestem głodna. Westchnęłam, i wyszłam z komory równie ostrożnie jak wcześniej.
Zachodzące słońce oświetliło mnie, oślepiając i pozostawiając powidoki. Skrzywiłam się i usunęłam w cień. Z mojego futra spadło kilka kropel wody, pochodzących z płatków śniegu, których było w nim pełno. Mimo chęci ucieknięcia na dół i pozostania tam aż do dnia, kiedy to wszystko zamarznie, zostałam w cieniu. Moje grube futro na te standardy było aż za grube, co sprawiało, delikatnie mówiąc, spore trudności. Podrapałam się tylną nogą w swędzący kark, po czym ją opuściłam. Na pazurach zostało naprawdę sporo sierści.
- Och, super, znowu linienie - jęknęłam do siebie. Kątem oka dostrzegłam, że w krzakach coś się
poruszyło. Odwróciłam się ze zjeżoną sierścią i obnażonymi kłami. Przypadkowo wywołałam lodową iglicę, celującą prosto w gardło wadery. Zmuszona była teraz balansować na tylnych łapach, unosząc głowę, co zdecydowanie nie było najwygodniejszą pozycją.
- Eee.. Mogłabyś ściągnąć ten lód? - Wadera właśnie zezowała ku iglicy.
- Już się robi - powiedziałam, znacznie bardziej uspokojona, co sprawiło, że iglica zmniejszyła się o połowę, a w końcu całkowicie znikła. Czasami nienawidziłam tego, że lód reaguje na moje emocje.
- Dzięki - powiedziała nieznajoma, otrzepując się z śnieżynek wirujących koło mnie. A no tak.. Odsunęłam się na bezpieczniejszą odległość i odpowiedziałam:
- Nie ma sprawy. Ja jestem Nightshade, a ty?
Wadera chętna mnie poznać? A może nowa przyjaciółka?