Przekrzywiłem łeb i wpatrywałem się w jej oczy, nie wiedząc nawet, jakiej reakcji po mnie oczekuje.
- Kocham cię i te szczeniaki również pokocham - wypaliłem, nie zastanawiając się nad odpowiedzią.
Posłała mi ciepły uśmiech i przylgnęła do mnie, wtulając pysk w moją szyję. Westchnąłem i objąłem ją łapą, myśląc o naszym przyszłym życiu.
Następne tygodnie mijały szybko i całkiem przyjemne. Łaziłem za Will krok w krok, bojąc się, żeby przypadkiem się nie zatoczyła i nie upadła. Kesame dogryzała mi, wołając na mnie pantofel, ale zwykłe warknięcia wystarczały, żeby chwilowo dawała sobie spokój. Za to Will była wniebowzięta tym, jak się o nią martwię, a ja z kolei cieszyłem się, że ta ciąża przebiega w miarę spokojnie. Oczywiście z medykiem spotykaliśmy się co kilka dni, więc mieliśmy pewność, że wszystko jest tak, jak powinno.
- Raiden - ciepły głos Will wyrwał mnie z transu.
Wstałem i spojrzałem na nią nieprzytomnym wzrokiem.
- Tak? - zapytałem, podchodząc do niej. - Coś się stało?
Pokręciła łbem i uśmiechnęła się uspokajająco.
- Nie mogę spać.
Machnąłem łapą, zachęcając ją do wyjścia z jaskini. Podążyła za mną i usiadła obok najbliższego drzewa, zadzierając łeb do góry.
Usiadłem obok niej, pozwalając, żeby oparła o mnie łeb i zacząłem cicho nucić. Wpatrywaliśmy się w gwiazdy, w tysiące migoczących nad nami punktów.
- Będziesz zawsze przy mnie, prawda? - zapytała cichym, pełnym nadziei głosem.
Zmrużyłem oczy, patrząc w niebo. Nie odpowiedziałem, bo nie potrafiłem.
- Raidenie?
Żal w jej głosie ścisnął moje serce, więc, przymykając oczy, potwierdziłem.
- Obiecujesz?
- Nie wiem, Will. Nie mogę.
- Proszę, obiecaj.
- Tak długo, jak będę w stanie.
Westchnęła, tym razem sama zaczynając nucić. Przyłączyłem się do niej i trwaliśmy tak, we dwójkę. We dwójkę, ze szczeniakami.
Obudziłem się, kiedy Will jeszcze spała. Wczorajszego wieczoru zaniosłem ją śpiącą do jaskini, nie chcąc jej budzić.
Wyszedłem, rozciągając się. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że ktoś mnie śledzi. Obserwuje każdy mój ruch. Czułem to od kilku dni, lecz teraz było to aż namacalne.
- Ktoś tu jest? - zapytałem, mrużąc oczy pod wpływem natrętnych promieni słońca.
Koło mojego ucha przeleciał sztylet, a świst zadźwięczał mi w uszach. Rozglądnąłem się i kątem oka spojrzałem na broń.
Zwykły, szary, cholernie ostry, z przyczepioną karteczką. Dzień dobry.
Warknąłem, czując narastającą we mnie złość. Ktoś sobie ze mną igrał. Złapałem sztylet w zęby i szybkimi skokami zbliżałem się do jaskini, lecz kiedy byłem już przy samym jej wejściu, poczułem nagły ból w karku. Ciepła ciecz skapnęła z mojej sierści, wchłaniając się z ziemię. Obraz rozmazał się, a ja jęknąłem cicho. Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem, była szara sowa z całkiem znajomymi oczami. Upadłem, a ona odleciała, kiedy i ja usłyszałem czyjeś kroki.
Zobaczyłem nad sobą pysk wilka. Uśmiechnąłem się, widząc łagodne rysy mojej siostry.
- Loedia... - mruknąłem, chwiejąc się. - Pomożesz?
Loedio?
[mój wilk, wiem, ale potrzebuję tego przeskoku ;-;]