- Ty to nie ty? Śmieszne. A niby kto? - rzuciła przez śmiech.
- Czyli mi nie wierzysz. - westchnąłem. Odwróciłem się w drugą stronę i zacząłem iść. Uśmiechnąłem się, ponieważ kazałem Alwerowi się ujawnić mojej przyjaciółce i uszczypnąć ją.
- Jjjaaaauuuuć! - krzyknęła śmiesznie. Przybiłem z cieniem piątkę i ruszyłem jej na hmmm... ratunek? Ta, chyba tak...
- I co? Teraz mi wierzysz? - zaśmiałem się. Podałem łapę Anabel. Nadal była cała w strupach po potyczce z jej bratem i z Zefirem. Do tej pory mam złamane serce.
- Yh. - prychnęła, po czym zaczęła się śmiać ze mną. Nie pytała co to było, jak to się stało, co mnie troszkę zdziwiło.
- Wiesz co? - zacząłem. Moja towarzyszka spojrzała mi w oczy. - Może obejrzymy zachód słońca? Niby to takie dziecinne, ale miło tak sobie popatrzeć jak ognista kula znika za horyzontem...- rozmarzyłem się. Poszliśmy więc na wzgórze, z którego było lepiej widać zachodzącą kulę przyjemnego ciepła. Anabel oparła swoją głowę o moją. W tym momencie zapomniałem o wszystkich złych chwilach w moim życiu: o niedoszłym samobójstwie, o walkach, o Corners... Moja dusza się wyciszyła... Ta zła dusza poszła spać, a obudziła się dobra, ta długo wyczekiwana...
Anabel?
Powracam do żywych!