- Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwą, może mogę ci jakoś pomóc? - usiadłem na ziemi, wpatrując się w Shante. W jej towarzystwie wyczuwam dobrze znaną mi obecność, to coś towarzyszy mi od dobrych 3 lat. Właśnie temu zajmuje się tym głównie z zawodu, lecz prywatnie zdarza mi się rozmawiać z duchami.
- Czy możecie zostawić nas na razie w spokoju? - krzyknąłem groźnie, zerkając na korony drzew. Automatycznie podejrzana atmosfera zniknęła. Nie było już uczucia prześladowania, które wyczuwałem, stojąc przed waderą. Dusze dobrze wiedziały, kto się do nich odezwał.
- Co ty...? - jęknęła zmieszana, niespokojnie odwracając głowę na boki. Dusze były jej nieodłączną częścią życia, pewnie temu jest tak przestraszona.
- Spokojnie, nie zrobiłem im żadnej krzywdy. Po prostu zostaliśmy sami - uśmiechnąłem się lekko, posyłając jej oczko. Shante szybko zerwała się do ucieczki. Co za głupie zachowanie? Ja wiem, że nie jestem amantem, ale aż tak źle nie jest.
Szybkim skokiem znalazłem się przed waderą, blokując jej dalszą drogę ucieczki.
- Nie przesadzaj, nie jest źle - zaśmiałem się, zarzucając grzywkę do tyłu, a tym samym pokazujac zielonkawe oczy.
Shante?