Nadeszła okropna burza, która zmoczyła jej szaro-niebieskie futro. Pojedyncze kosmyki pozachodziły jej na przepełnione wściekłością, zwężone ślepia. Stała w lekkim rozkroku, napinając wszystkie mięśnie, dysząc cicho. Założę się, że nie ze zmęczenia, ale z goryczy jaka w niej zawrzała. Musiała wziąć parę głębokich wdechów, żeby nie wybuchnąć. Słabo jej to szło.
- Ty...głupi...pazerny...ZŁODZIEJU!- Gdy krzyknęła, pioruny jak na zawołanie strzeliły w ziemię. Grzmot przewiercił mi uszy i podrażnił niezwykle dobry słuch, zmuszając mnie do skulenia się jak zbity pies. W trzech słowach wyrzuciła z siebie wszystko co do mnie czuła.
Może słowa ,,nie drażnij kobiety" miało jednak w sobie nieco z przestrogi? Jak zwykle zorientowałem się nieco po czasie. Trochę bardzo po czasie.
Burzowe chmury zasłoniły niebo, a z nieba zaczął się lać rzęsisty deszcz. Dołki w ziemi stały się kałużami, futro przemokło mi do cna. Może to czas się poddać?
(Żartujesz sobie?! Kiedy kamyczki masz już praktycznie u siebie? Ty jednak jesteś małym, głupim złodziejem)
Zamknij się!
(A ty się poddaj. Dalej, śmiało! Chętnie popatrzę jak słaby i miękki się stałeś)
Zacisnąłem zęby ze wściekłości. Co jak co, ale słabości nie zamierzam okazywać. Nie teraz, kiedy wszystko się już prawie udało.
- Oddaj to co ukradłeś.- Wycedziła przez zęby, czekając na moją inicjatywę.
Ha, to se postoi! Zrobiłem krok w tył, poprawiając plecak z łupem, dla wygody. Nie poddam się tak łatwo, dziewuszko od błyskawic.
Na pysku wadery pojawił się wymuszony, ale sadystyczny uśmieszek.
- Dobrze...Sama go wezmę.
Pioruny znowu przeszyły niebo, zawiał lodowaty wiatr, a burza rozszalała się na dobre. Destynea była silna. Musiałem coś szybko wymyślić, inaczej to ja będę potrzebował chirurga. Jej mięśnie napinały się z każdym krokiem zrobionym w moim kierunku, za to przez moją skórę prześwitywały jedynie kości. Z tego co widać, stara się mnie podejść- czyli walczymy na kły i pazury. Nie dam rady, nie ja. Zawsze ukrywałem swoje wiotkie ciałko pod armią z maszyn, które spierały na kwaśne jabłko kogo tylko chciałem. Moje kochane robociki były daleko, w domu i pierwszy raz nie miałem do nich dostępu podczas gdy naprawdę ich potrzebowałem. Co za cholerna bezsilność...
Wadera wyskoczyła w górę, jednak ja wystrzeliłem już w bok. Przeturlała się po ubitej trawie, ale wstała jaky nigdy nic.
Uciekaj od pazurów, Issue. Inaczej przegrasz. Jedyną nadzieją jest twój intelekt, przecież przeciwnicy od zawsze byli głupi jak but. Tak, jeśli tylko w grę wejdzie podstęp, wybraną masz w kieszeni. Albo...o nie. Nie, nie, nie ,nie, nie, nie! Nie ma mowy, żebym teraz bawił się w magię. Od ilu lat ja jej nie używałem? Od kiedy Laboratorium wystrzeliło w powietrze, to przecież szmat czasu! Ale...pamiętasz jak psorek chwalił cię za twoje postępy w treningu? Podobno radziłeś sobie dobrze.
Na tej polanie nie wyczuwałem zbyt wiele życia.Nie dziwię się, w końcu mam przed sobą bezkres martwej trawy i płomienie, które wykurzyły już każdą żyjącą istotkę.
Na darmowe źródło energii liczyć nie mogłem, na szczęście miałem trochę zapasów. Nie byłem pewny ile kamieni dusz miałem w swoim plecaku, ale wnioskując z ciężaru bagażu- sporo. Tak to możemy się bawić! Ona ma kałuże, ja- wielkie źródło mocy na plecach. Niech pomyśli że jesteś bezsilny. Słaby, uciekający, kulący ogon złodziej, takim cię przecież nazwała. Dlaczego mielibyśmy wyjmować wszystkie asy już na początku gry?
Destynea? Bij śmiało, ja przyjmę wszystkie ciosy