6 sierpnia 2017

Od Chaster'a cd. Shante "Instrukcja robienia herbaty"

Szedłem sobie ścieżką. Szerokie równiny rozciągały się jak oko wykol. Nie widziałem tam żadnego żywego stworzenia. Ponoć to miejsce zwało się Wzgórza Evendim. Ponoć, bo w rzeczywistości była to pofałdowana szaro-zielona masa. Nagle zobaczyłem jakiś ruch w kępie mizernych krzaczków. Zastygłem, czekając na nieuniknione. Krzaki rozstąpiły się i wyszła zza nich wadera. Mruknęła coś pod nosem, mijając mnie, jakbym był powietrzem.
- Heej! - zawołałem. No co? To była członkini tej watahy. W każdym razie po prostu musiała nią być. 
Wadera odwróciła się i spojrzała na mnie nade łba. Cóż, trudno. Wysunąłem wargę.
- Jak masz na imię? - spytałem.
- Shante - warknęła tamta.
- Shante? Ładnie. Jestem Chaster - uśmiechnąłem się. Wadera pozostała niewzruszona, zupełnie bezuczuciowa. Jak ona to robi? Widać bardzo dobrze udaje. No chyba, że nie udaje. Ale niee, poprawiłem się w myślach. Nie widziałem jeszcze takiej.. bezuczuciowej wadery. W ogóle to wilka. Ani nikogo.
Shante przy okazji odeszła kilka kroków dalej. Wyraźnie rozmowa się nie kleiła. Zastąpiłem jej drogę szybkim krokiem.
- Haalo, proszę pani! Może chcesz iść na herbatkę?
- Nie mów do mnie "pani" - warknęła. Seerio, takiej to przydałaby się pyszna, dobrze zaparzona czarna herbatka, posłodzona miodem. Aż się lekko oblizałem.
- No to, Shante, chcesz iść na herbatkę?

*****

Nie wiem, czy chciała.
Zaciągnąłem ją do swojej prowizorycznej jaskini. Była pierwsza, którą znalazłem. Spałem w niej tymczasowo, dopóki nie znajdę jakiejś większej (ledwie się sam w niej mieściłem). Wadera usiadła na jeleniej skórze, na której spałem. Wszystko było cacy, na szczęście. Zakrzątnąłem się na zewnątrz. Do małego, starego metalowego imbryczka dolałem wody z pobliskiego strumyka, rozpaliłem ogień za pomocą paru szczap drewna, zawiesiłem imbryk na tymczasowym rożnie z gałęzi, i zająłem się wyborem herbaty. Łapy pobuszowały swobodnie po małej kolekcji listków herbacianych. Miałem dużo rodzajów, ale musiałem je wkrótce uzupełnić, bo każdego było mało. Namacałem łapą mały pojemnik. Jest! Wyciągnąłem go triumfalnie. Czarna herbatka z dodatkiem pomarańczy i mandarynki. Mmm, pyszne. Pochodziła z świata ludzi. Chyba. Nie miałem co do tego pojęcia, tą herbatę po prostu znalazłem gdzieś porzuconą. Akurat wtedy, gdy imbryk zaczął gwiżdżeć, herbata (a właściwie jej listki) czekała już w dzbanku w towarzystwie dwóch poobtłukiwanych kubków z porcelany. Schwyciłem imbryk, przy okazji gasząc ogień, wlałem herbatę do dzbanka, i zostawiłem, by się zaparzyła. Wyjąłem ostrożnie woreczek z istnym skarbem - zmieloną cynamonową korą, pachnącą korzennie. Ten oto egzotyczny specyfik musiałem kupować za drogie pieniądze. Zapasy były na wyczerpaniu, ale nie zamierzałem ich żałować. Odczekałem chwilę i przelałem przez sitko (kto lubi herbatę z fusami?) ciepły, aromatyczny płyn do filiżanek. Mmm, pycha. Dodałem do tego trochę cynamonu, ułożyłem na tacy, składającej się z dużego, niezbyt grubego kawałku drewna, i zaniosłem do Shante. Zostawiłem tacę na podłodze, usadowiłem się koło wadery, i spokojnie usiadłem na tylnych łapach, czekając na ruch tamtej. Ona również czekała, wiercąc się trochę. Najwidoczniej nie wiedziała, jak ma utrzymać filiżankę. Przerwałem wreszcie kłopotliwe milczenie i złapałem filiżankę wpół, obiema przednimi łapami, po czym zbliżyłem do pyska i zacząłem pić powoli. Shante po chwili zrobiła, acz lekko niezgrabnie, to samo. Po długiej ciszy przerywanej gdzieniegdzie chlupotem herbaty zauważyłem, że patrzy na mnie wyczekująco. Przesunąłem się w bok tak, że mogłem stać z nią twarzą w twarz, po czym wlepiłem wzrok w nią.
"I?" - zapytałem w duchu.

<Shante? Sorry, że tak nieoczekiwanie>

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template