Wypowiedziałam pod nosem kilka słów, a basior zasnął, przestając odczuwać ból. Uleczyłam jego ranę, tak, że nie było po niej śladu.
- Podejdź, braciszku - poleciłam, a ten, nadal w transie, wstał i wolnym krokiem ruszył do mnie. Przymknęłam oczy i lekko pogrzebałam mu we wspomnieniach, po czym wydałam kilka poleceń.
Zniknął w gąszczu drzew, a ja uśmiechnęłam się pod nosem.
- Nie zawiedź mnie.
Dostojnym krokiem ruszyłam przed siebie, nucąc pod nosem. Minął mnie któryś z wilków, witając mnie skromnym skinięciem łba. Odpowiedziałam tym samym, nie zadając sobie nawet trudu rozpoznania jego pyska.
Weszłam do jaskini, uprzednio upewniając się, że nikt mnie nie śledził.
- I jak? - jasne, krwiste oczy zmierzyły mnie całą. Rzuciłam mu sztylet, już bez kartki.
- Zrobione - mruknęłam, siadając w kącie i opierając tył łba o zimną, mokrą ścianę.
- Może zdradzisz szczegóły? - Rita przycupnęła obok, uśmiechając się podle.
Westchnęłam, przymykając oczy. Kiedy tylko je zamknęłam, przed oczami stanął mi obraz gasnących, brązowych oczu.
- Będzie wyglądać na samobójstwo - zaczęłam cicho, niemrawo. - Skoczył z klifu, prosto do rzeki, po dowiedzeniu się o szczeniakach.
Zacisnęłam mocniej oczy, bo znów wyobraźnia podsunęła mi obraz opadającego na dno ciała.
- Myślałam, że miałaś go dosyć - lwica przekrzywiła łeb.
Warknęłam, pokazując białe kły.
- Will uwierzy, że popełnił samobójstwo?
- Matka pewnie go wyłowi i pogrzebie we wspomnieniach.
- A żeby temu zapobiec, ty...? - Kuro podszedł do mnie na tyle blisko, że nasze nosy prawie zetknęły się. Wwiercał we mnie chłodne spojrzenie.
- Nie martw się, książę - uśmiechnęłam się krzywo - załatwiłam to po swojemu.
Kiedy wyszłam, była już noc. Ciemne chmury zasłoniły nocne niebo, więc na darmo było wypatrywać gwiazd.
- To ty, prawda? - cichy głos sprawił, że napięłam mięśnie i obnażyłam kły.
Kesame wyłoniła się z mroku, a jej zaszklone oczy świdrowały mnie na wylot. Westchnęłam.
- Czyli już wiecie? Spodziewałam się, że zajmie to więcej.
- Nie stawił się na warcie.
- Macie jego ciało?
Warknęła, a ja dokładniej się jej przyjrzałam. Płakała.
- Jesteś nieostrożna.
- Jestem ostrożniejsza niż ci się wydaje - uniosłam łeb do góry, biorąc głębszy wdech.
Z ziemi wyrosły metalowe szpony, gotowe zamknąć ją w klatce. Błyskawicznie przemieniła się w kruka i wzleciała, lecz nie zdążyła uciec. Kiedy metalowe ostrze przebiło jej skrzydło, upadła na ziemię i wróciła do formy wilka. Spojrzała na mnie z przestrachem, a potem omiotła wzrokiem swoją łapę, całą zakrwawioną i bezwładną.
- Zaraz przestanie boleć - mruknęłam uspokajająco i podeszłam do niej, usypiając ją kilkoma słowami. Zaleczyłam ranę, uprzednio wyjmując z niej ostrze, po czym zagłębiłam się w jej wspomnieniach, wymazując wszystko, czego nie powinna wiedzieć.
Ach, czyli to ona była sową.
Zostawiłam ją śpiącą pod drzewem, w cieniu, tak, żeby po przebudzeniu myślała, że to tylko niewinna drzemka.
Ruszyłam w kierunku jaskini matki, pokonując kolejne metry sprężystymi susami.
- Loedio - zmarszczyła brwi, przyglądając mi się. Była wstrząśnięta i dopiero po chwili od mojego wejścia przybrała maskę pełnego opanowania.
- Słyszałam co się stało - opuściłam łeb, a do moich oczu zaczęły napływać łzy. Czułam, jak alfa próbuje zaglądnąć mi do głowy, jednak zablokowałam ją, podnosząc wzrok. Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy, milcząc.
Do jaskini weszła Will, całkiem normalna, nieuświadomiona. Obie spojrzałyśmy w jej stronę. Ukłoniłam się matce przesadnie formalnie i wyszłam.
Zatrzymałam się przed jaskinią i spojrzałam do góry, na pierwsze krople delikatnie opadające w dół.
- Raiden nie żyje - dobiegł mnie stłumiony głos matki - prawdopodobnie popełnił samobójstwo.
Zacisnęłam zęby i ruszyłam do przodu, brnąc przez deszcz.
Will? No i się dokonało.