10 czerwca 2018

Od Rafaela

Wędruję już od dobrego tygodnia. Od tak wielu dni nie potrafiłem odnaleźć żadnego miejsca, żadnych terenów na których mógłbym choć na moment przystanąć. Wiedziałem, że ta wędrówka może trwać nawet kilka lat, jak moje poprzednie podróże. Nie obawiałem się tego czasu, nigdy nie sprawiało mi to uczucia utraty czasu. Przez ten czas znowu wspominałem dni, kiedy należałem do grupy, do watahy. Nie spędzałem czasu z wieloma wilkami, ale czułem się jej częścią, zastąpiło mi to (w pewnym sensie) rutynową samotność. Inne istoty nie były dla mnie koniecznością, nie stanowiły nieodłącznego elementu mojego doczesnego życia. Były namiastką normalności.
Chwile, których nie chce powtarzać. Tak, to one przez ten czas plątały mi głowę. Jak w zegarku, każda z nich pojawiała się w odpowiedniej kolejności, a im więcej ich było, tym bardziej gorycz oplatała mój umysł. U mnie nie istniało takie coś jak znane wszystkim uczucia. Przyjaźń? Poczucie winy? Lęk? To wszystko, co usłyszałem z ust innych, nie rozumiejąc tego.
Nadal jestem sobą, posiadam to, na co zapracowałem. Jednak od dłuższego czasu zaczynam rozmyślać. Rozmyślać nad sensem wydarzeń, przypadkowych sytuacji. Śmierć księcia, mord królewny, nowy pan, nowy wygląd. Chce zacząć coś na nowo, zmienić w sobie chociaż skrawek.

Z transu wyrwały mnie głośne rozmowy. Ciężko cokolwiek zrozumieć, gdyż szum splątanych głosów zupełnie zagłuszał wyrazy. Oparłem się o drzewo, a przede mną ciągła się wilcza armia. Tak bynajmniej wyglądała. Były to prawdopodobnie pozostałości migrującej watahy. Oparłem się o pień i przyglądałem się całemu zjawisku.
Poczułem cichy szept i zwrócone na mnie oczy jednego z wilków...

Ktosiu? :P

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template