"Słońce ostatnich kresów nieba dochodziło,
Mniej silnie, ale szerzej niż we dnie świeciło.
Całe zaczerwienione - jak zdrowe oblicze gospodarza,
Gdy pracy skończywszy roliczne na spoczynek powraca.
Już krąg promienisty spuszcza się na wierzch boru,
Już pomrok mglisty wypełniając wierzchołki i gałęzie drzewa
Cały las wiąże w jedno, i jakoby zlewa.
I bór czernił się na kształt ogromnego gmachu,
I słońce nad nim czerwone jak pożar na dachu.
Wtem, zapadło do głębi.
Jeszcze przez konary,
Błysnęło, jako świeca przez okiennic szpary,
I zgasło."
Tak, te słowa idealnie opisywały zachód słońca, bo to przecież o niego chodziło. Miałam ochotę kogoś poznać, jednak o czym byśmy rozmawiali? Nigdy w życiu nikt by mi nie uwierzył, że byłam człowiekiem. Trwałam tak w milczeniu, aż usłyszałam kroki. Były to kroki basiora. Niedługo po tym zauważyłam białego wilka. Nieco speszona wbiłam wzrok w ziemię i wstałam.
Nicolay? :D