Wzięłam w łapę gładki kamień. Był zimny. Przez chwilę zacisnęłam powieki, by powstrzymać łzy. Cisnęłam kamieniem w wodę. Zwierciadło nie było już idealnie gładkie. Kręgi na wodzie powiększały się i powiększały, by w końcu zniknąć. Moje odbicie w wodzie, niewyraźne przez malutkie fale, powstałe przez kamień, nabierało teraz dokładniejszego wyrazu. Rana, którą otrzymałam w walce nie chciała się zagoić. W dalszym ciągu ciemnoczerwona kreska przecinała w pionie moją skórę przy oku. Zakryłem je grzywką i cicho westchnęłam.
Trwałam tak w bezruchu. Zauważyłam delikatne, fioletowe światełko w krzakach. Wyłoniła się z nich maleńka wróżka, mniejsza, niż kobieca dłoń. Jej skóra lśniła lawendą, podobnie jak półprzezroczyste skrzydła. Śliwkowe pukle włosów związane były w wysoki kucyk. Układały się w loki, bardzo chaotyczne, ale ładne. Miała na sobie sukienkę z białych płatków róż, które w blasku światła, jakie emitowała, stwarzały wrażenie jasnofioletowych. Wpatrywała się we mnie z zaciekawieniem, swoimi dużymi, czarnymi oczami. Czytała moje myśli. Czułam to.
- Potrafisz go znaleźć? - zapytałam cicho.
Pokiwała wesoło głową. Swoją małą rączką dotknęła mego czoła. Zrobiłam się zmęczona. Opadłam delikatnie na trawę wyściełaną liśćmi. Zasnęłam.
~*~*~*~*~
Obudziły mnie jasne promienie słońca. Było koło południa. Nie czułam zapachu wilków z mojej watahy. Odeszli beze mnie. Przeciągnęłam się leniwie. Wcale nie chciało mi się wstawać.
Moją uwagę przykuł list. Nie był od przedstawicieli mojego gatunku. Napisany był w mieszance dwóch języków. Elfów i - o ile dobrze rozpoznałam - wróżek. Kiedyś się ich uczyłam, niektórych słów jednak nie byłam w stanie zrozumieć.
Napiłam się odrobiny wody z jeziora i ruszyłam za listem. Cofnęłam się w stronę terenów watahy, jednak odbiłam lekko na północ. W końcu natrafiłam na jego zapach. Szłam za nim, z nosem przy ziemi. Po godzinie czy dwóch, zobaczyłam białego, uskrzydlonego basiora. To był on. Miałam ochotę go zabić, a potem wskrzesić i przytulić. Chaster również mnie zauważył. Uśmiechnął się i zaczęliśmy iść w swoją stronę. I wtedy to się zaczęło. Dwa Smoki ognia nas otoczyły. Nie miałam mocy, nie potrafiłam walczyć. Basior zawarczał, ja podkuliłam ogon. Usłyszałam głośny ryk. Później było tylko światło. Jasne, oślepiające światło. I ciepło. Czułam każdy, pojedynczy włos mojej sierści. Czułam, jak trawi je ogień. Zrobiło się czarno. Przestałam oddychać.
Poderwałam się w górę, wybudzona ze snu. Zakrztusiłam się śliną. Zaczęłam kaszleć. Było południe. Wróżka wciąż była obok mnie.
- Co to było? - zapytałam ją.
- Wizja przyszłości. - powiedziała wysokim głosem. - Tak będzie wyglądała twoja przyszłość. Chyba, że dokonasz innego wyboru.
Wpatrywałam się w nią, wciąż będąc w szoku. Ten sen wydawał się taki realny.
- Teraz już wiesz, co musisz zrobić.
- Nie dać się zabić.
Chaster?
P.S. Jeśli opowiadanie byłoby trochę nie jasne: Chodzi o to, że Ariene przyśnił się przebieg dnia, który właśnie ma nastąpić i by zapobiec swojej śmierci, musi zmienić jeden z wyborów, który podjęła podczas jego trwania. Który z nich to będzie i jak to wszystko się potoczy, zostawiam już tobie.