27 czerwca 2018

Od Toxikity cd. Antilii

– Miałaś rację. Nie powinnam wchodzić z buciorami do twojego życia – powiedziała, kompletnie wypruta z emocji.
Cofnęła się o krok i machnęła skrzydłami, by po chwili wznieść się w powietrze i odlecieć w przeciwną stronę. Odprowadziłam waderę wzrokiem, deczko marszcząc brwi. Po kilku minutach ruszyłam się z byłego pola bitwy i udałam się w stronę lasu, ścieżką prowadzącą do mojej groty. Po przekroczeniu skalnego podłoża postanowiłam coś przekąsić, a z racji tego, iż nie jadłam mięsa przez parę dni, na widok upolowanego niegdyś udźca, brzuch postanowił się odezwać. Szarpnęłam za złocistą skórkę i wgryzłam się w krwisty kąsek, brudząc swój nos. Oblizałam pysk jęzorem i powróciłam do dalszego konsumowania łani, kiedy w moje oczy rzuciło się jasnofioletowe światło, dochodzące z wnętrza groty. Odstawiłam udziec na bok i zainteresowana dziwnie emanującą aurą, ruszyłam w jej stronę. Po dojściu w miejsce, skąd wydobywało się źródło światła, oniemiałam. Przede mną spało młode smoczysko, nie większe od wilczego szczenięcia. Na moje oko, był to smok z przedstawicieli rasy magicznej i inteligentnej — Tsao-Schin. Młody osobnik wyglądał na osłabionego, czemu dowodziła wygięta w nienaturalny sposób noga smoka. Była lekko zakrwawiona w okolicy stawu kolanowego, w którego miejscu wystawała niewielka kość.
– Pięknie. – burknęłam, a smoczek poruszył się niespokojnie. Wydał z siebie niemy jęk, pomrukując pod nosem i przekręcił się na drugi bok, czemu utrudniało złamanie otwarte.
Zresztą, co mnie miał obchodzić gad, który pozbawił mnie jaskini, pożywienia i watahy? Nic.
Niewzruszona stanem młodego, powróciłam do konsumpcji łani — nie byłam taka, jak większość wilków. Zapewne wilk taki, jak Anatilia, czy Alpin zawróciłby i spróbował pomóc smoczęciu w nadziei o polepszenie relacji między wilkami a smokami, lecz ja znałam prawdę. Wysilanie się, prawie że na nic, tylko po to, żeby ulżyć sumieniu. Czym to było dla mnie? Idiotyzmem.
Kończąc udziec łani, kość wyrzuciłam w pobliskie krzewy. Pewnie większość wilków uznałaby mnie za bezlitosną; w końcu mogłam resztki podrzucić maluchowi, ale nie. Toxikita nie zna litości dla wroga.
*
Minął miesiąc od mojego ostatniego spotkania z Antilią. Nasz „kontakt” całkowicie się zerwał i nie pozostawił po sobie żadnych śladów, za to potężne piętno na każdym członku watahy pozostawiło upokorzenie, jakiego każde z nas doznało. Przegrać wojnę z tymi oślizgłymi, łuskowatymi gadami przez watahę ochrzczoną przez Smocze Ostrze? To niedorzeczne, aczkolwiek, jak się okazało, możliwe.
Przez ten czas dużo działo się w moim życiu — poznałam właśnie ją — Antilię, Alpina, spotkałam wilki, które na mnie eksperymentowały, stałam się pudlem... Naprawdę wiele dziwnych przygód los postanowił mi podrzucić pod łapy, ale i również przegraną wojnę, wskutek czego każdy wilk stracił swoje magiczne moce. Kompletna klapa. Bez swoich radioaktywnych zdolności, czułam się jak nie ja. Tak... Dziwnie, obco... Tak zwyczajnie. Każdy chodził ze spuszczoną głową, nawet alfa wydawała się jakaś inna. Każdy wydawał się inną osobą.
Nawet ja stałam się spokojniejsza.
W tym momencie każdy szedł gęsiego, choć zdarzały się przypadki, w których kilkunastu wilków brakowało, ubywało, lub się gubiło. W szczególności chodziło tu o szczeniaki — na nie polowało wiele drapieżników, a bez naszych mocy nie byliśmy przyzwyczajeni do zwykłych, wilczych obyczajów. Krótko mówiąc: nie byliśmy w stanie nic na to poradzić.
Idąc za jakąś niebieskawo tęczową waderą, obok mnie przeszedł jakiś wilk, wyminął mnie. Z ciekawości zerknęłam z ukosa na pysk ów zwierzęcia, a moim oczom ukazał się nie kto inny, niż Antilia. Jej futro nieco przygasło; nie miało w sobie tyle błękitu, co kiedyś, a niegdyś piorunujące spojrzenie teraz wydawało się rozjuszone, zirytowane.
– Proszę, proszę, skrzydlata paniusia łamie zasady? – Uśmiechnęłam się złośliwie, a na usłyszenie mojego głosu przez waderę, ta odwróciła się w moją stronę głową jeszcze bardziej wkurzona, niż na jaką wyglądała.
– Nie twoja sprawa, toksyno – mruknęła. – Idę z wizytą na początek wędrówki do alfy. – dodała, aż w jej oczach zaiskrzyły iskierki rozbawienia. – Hej, Tox... Do twarzy ci w takim futrze – parsknęła, próbując powstrzymać śmiech i przyspieszyła kroku, pozostawiając mnie w tyle.
Wywróciłam oczami. Naprawdę to futro zaczynało mnie irytować, a przecież to nie była moja wina, tylko kamyczków Alpina!
Zainteresowana poczynaniami wadery, postanowiłam urwać się z idealnego rządku wędrujących i dyskretnie udać się za przygaszoną śnieżynką.
Tym razem role się odwróciły. Ona może i więcej nie wejdzie z buciorami do mojego życia, lecz ja nie powiedziałam tego samego, co ona o niej...

Antilio?
Sorry, że tak długo, ale dopiero teraz mam czas na nadrabianie wszystkiego :P Trochę nie wiedziałam, co tu odegrać, w końcu zaczął się wielki marsz, szukanie nowych terenów, brak mocy... No i co tu wymyślić? Pozostawiam to Tobie i Twojej główce pełnej wyobraźni. cx

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template