Stwierdziłem również, że w sumie fajnie byłoby coś upolować, bo byłem przeraźliwie głodny. A czy wspominałem już, że najlepsze jedzenie to takie już upolowane? O tak! Zacząłem czujnie węszyć nosem w powietrzu, raz wyciągając go do góry, a raz uważnie trzymając go przy ziemi. Kilka pociągnięć i oto jest: mój posiłek. Chwilę drogi stąd pewien macho upolował jakiegoś... jakieś coś. W podskokach, cały w skowronkach zacząłem zbliżać się do celu. Po drodze przywaliłem z bani w dęba, ale to akurat nieistotne. Chociaż główka bolała, i to bardzo. Na szczęście myśl o obiadku trzymała mnie przy duchu. I proszę: nareszcie doszedłem do celu, którym okazał się być wyrośnięty, rozszarpany na strzępy warchlak. Wilk o zdrowych zmysłach pewnie dokładnie sprawdziłby, czy gdzieś w pobliżu nie czai się Pan Łowca, ale chwila... Czy ja mam zdrowe zmysły? No, może szóstej klepki mi brakuje. Chociaż to chyba nie zmysł, hm? Tak czy siak migiem podskoczyłem do padliny, agresywnie odrywając kęs za kęsem. Chwile sobie pojadłem, aż tu spostrzegłem, że na mięsie pojawił się cień jakiejś postaci.
- Mhmmm, poczekaj chwilę - oznajmiłem z pełnymi ustami - zjem to pogadamy.
Nawet nie oderwałem wzroku od posiłku, ale gościu zaczął wydawać z siebie nieprzyjemne pomruki. Postanowiłem więc na niego chociażby spojrzeć. Byłem już pewien, że obcym jest Mój Brat Niedźwiedź, ale ku mojemu zdziwieniu był nim... ryś.
- Ooo, siema Rysiek! - wykrzyknąłem radosnym głosem - dawno się nie widzieliśmy, co?
Ryś zaczął na mnie fuczeć. Zły kiciuś.
- Jak tam u ciebie Ryszardzie? U mnie całkiem nieźle, ale mogło być lepiej. - kot na chwilę przestał "warczeć". Chyba udało mi się go ogłupić.
- No, ale do rzeczy... Wiesz, tak się składa, że to ja byłem tu pierwszy, no i chyba niestety musisz się stąd ewakuować... Przykro mi. - Rysiek znów pokazał słodkie kiełki.
- Aww, ale z ciebie słodziak! - zaczął agresywnie syczeć - umm... Może, wiesz co? Lepiej ja się stąd wyniosę... Heh. - uśmiechnąłem się całą szerokością pyska, i błyskawicznie odwracając się tyłem do rysia, zacząłem mknąć przez ten las. A on chyba mnie gonił. W moim słowniku "chyba" oznacza także "na pewno". Waliłem ogromne susy nie chcąc ponownie zmierzyć się z tym okropnym kotem. Naprawdę, jego pazury to przekleństwo. Dlatego też chciałem zapewnić sobie pewną ucieczkę. Obejrzałem się tylko za siebie, aby okiem zmierzyć odległość między mną, a rysiem. Niestety, przez ten manewr nie spostrzegłem tej małej, głupiej gałęzi, o którą się wywaliłem. Prosto na swój parszywy ryj. Rysiek od razu wykorzystał tą sytuację - skoczył na mnie z wielkim impetem, pyskiem rozszarpując mi ucho. Z trudem przewaliłem się na drugą stronę, nie próbując się bronić (bo po co), a krzyczeć coś na wzór: "Rysiek, bracie, nigdy co tego nie wybaczę!". Po chwili koteł przestał, odrywając ode mnie wzrok i czujnie rozglądając się dookoła.
- Emm... Przepraszam, panie tygrysie! W zasadzie to mógłbym pana teraz ugryźć w szyję, ale to byłoby trochę nie fair, więc... - ryś ponownie się na mnie spojrzał i agresywnie warknął. Schowałem pysk za łapami trochę się przy tym kuląc, nie tracąc jednak słodkiego uśmiechu. Kot natomiast zszedł ze mnie, jak ze zmarnowanej zdobyczy i pobiegł w stronę swojej upolowanej wcześniej ofiary. Ja z kolei błyskawicznie wstałem krzycząc za nim:
- HAHAHA! Wracaj tu, tchórzu! Albo uciekaj, gdzie pieprz rośnie, ty parszywa kupo futra! - podskoczyłem z radości, nie zwracając nawet najmniejszej uwagi na poszarpane ucho. Choć trochę mnie bolało, to jednak nic nie mogłem zrobić. Nagle usłyszałem ciche prychnięcie, które miało w sobie nutkę pogardy.
- Chwileczkę, czy ktoś sobie ze mnie kpi?! - i zacząłem oglądać się dookoła.
Ktoś coś?