- Przestań tak myśleć, bo kolejny raz na coś wpadniesz.
- Wiesz, tym razem nie jestem w stanie przestać myśleć - mruknąłem pod nosem.
- To może powiedz, co cię trapi? W końcu lepiej jest wygadać się komuś obcemu, a skoro maszerujemy razem, nic nie stoi na przeszkodzie.
Głośno westchnąłem i zatrzymałem się przy niewysokiej brzozie, która powoli traciła liście.
Spojrzałem na niebo, szukając na nim, chociaż małej cząstki mojej duszy, którą oddałem już bardzo dawno temu.
- Skoro stanęliśmy, to znaczy, że chcesz rozmawiać, ale może przejdziesz w końcu do rzeczy?
- Postąpiłem bardzo głupio i teraz tego żałuję. Zostawiłem jedyny sens mojego życia na pastwę losu, a ona teraz leży nieprzytomna, a ja nie mogę jej pomóc.
- Chodzi o Kesame? Nie wiedziałam, że wy... Nieważne. Czemu nie możesz jej pomóc? Skoro dobrze się znacie.
- Kilka dni wcześniej powiedziałem jej prosto w twarz, że to koniec, a ona przyznała mi rację - warknąłem skruszony. Spojrzałem na Reynę, czekając na jej reakcję. Na początku jej mina była bez wyrazu, ale po chwili zaczęła się przeradzać w szeroki uśmiech.
- Proszę cię! - krzyknęła. - Jedynym problemem w tej sytuacji jest twoja duma. Wystarczy ją schować na kilka godzin i wszystko wróci do normy.
- Nie - odpowiedziałem krótko.
- Kretyn, jak możesz, ale nie będę się tym przejmować. Idziemy?
Pokiwałem głową i wstałem, lekko podpierając się o drzewo. Dołączyłem do czarnej wadery, która postanowiła dogonić watahę truchtem.
***
Chwilę po tym, jak dołączyliśmy do stada, Nathing wydała rozkaz o rozstawieniu obozowiska. Nie miałem dziś ochoty na straszne historie przy ognisku, więc jak tylko każdy znalazł sobie zajęcie, zniknąłem w głębi lasu. Mrok pochłoną mnie całkowicie, czułem się, jak wtedy pod wodą. Na początku było dobrze, ale z każdą następną minutą zaczął napierać coraz bardziej, aż w końcu wżarł się w moje ciało. Otrząsnąłem się. To tylko wspomnienia. Trzask. Wystarczyła sekunda, abym wyczuł, skąd pochodzi dany odgłos. Moje zmysły działały na największych obrotach, myślałem tylko o złapaniu osobnika, który czaił się gdzieś w krzakach. Jeden, krótki skok i znalazłem się przy swej ofierze. Docisnąłem intruza do najbliższego drzewa, miałem już zatopić w nim swoje kły, kiedy ujrzałem złote ślepia. W mgnieniu oka odskoczyłem od wadery.
- Nigdy więcej się nie skradaj - nakazałem nerwowo.
Popatrzyłem na Reynę, która była w lekkim szoku.
- Boisz się?
- Każdy się czegoś boi, swojego strachu nie mógłbym wyliczyć na jednej łapie, jest ich zbyt dużo.
- Nie powinieneś mi tego mówić - odparła tajemniczo.
- Tak się składa, że nie mam już nic do stracenia. Prędzej, czy później zniszczą mnie moje własne koszmary.
- Nigdy więcej się nie skradaj - nakazałem nerwowo.
Popatrzyłem na Reynę, która była w lekkim szoku.
- Boisz się?
- Każdy się czegoś boi, swojego strachu nie mógłbym wyliczyć na jednej łapie, jest ich zbyt dużo.
- Nie powinieneś mi tego mówić - odparła tajemniczo.
- Tak się składa, że nie mam już nic do stracenia. Prędzej, czy później zniszczą mnie moje własne koszmary.
Reyna? Wprowadziłam tajemniczy klimacik (przynajmniej tak myślę), co dalej?