- Hej - szepnąłem. - Weźmiesz głowę?
Wadera kolejny raz wydała z siebie pomruk, ale wykonała prośbę. Z małym uśmiechem na pysku pokręciłem głową i ruszyłem w stronę rzeki. Niebo tej nocy było pełne gwiazd, a obok nich wisiał sobie księżyc, który przypominał, że za kilka dni pełnia. Wszedłem do potoku, a następnie się w nim położyłem. Najpierw usłyszałem trzask gałęzi, a chwilę potem jej melodyjny głos.
- Dlaczego nie śpisz?
- Nie lubię marnować czasu.
Podeszła bliżej, zanurzając przednie łapy w wodzie.
- A tak na serio?
- Na serio Coco.
- To... Co robimy? - zapytała.
- Co chcesz, możemy powyć do księżyca - zaproponowałem.
- Nie, wtedy wszyscy się obudzą.
- Nie musimy wyć tutaj.
Coral niepewnie na mnie spojrzała, ale w mgnieniu oka pokiwała głową na znak zgody.
- To, jak robimy? Ty powoli chodzisz, ja nie mogę teraz pływać. Rozdzielamy się?
- Nie, idę z tobą.
***
Błądziliśmy wśród wysokich traw, co jakiś czas mijaliśmy małe zagajniki, ale czułem, że wciąż jesteśmy zbyt blisko stada. Coral dreptała tuż za mną, co chwilę klnąc na gałęzie, w które wchodziła.
- Zamknij się już.
- To ich wina! Kto w ogóle wymyślił las?
- Nie wiem. Czuję się jak szczeniak, który ucieka ze swoją dziewczyną, nigdy więcej.
- Przecież do nich wrócimy - prychnęła. Daleko jeszcze?
Daleko Coral? Odpowiedz sobie na to pytanie sama. Chyba coś się ruszyło i przepraszam, za początek, ale nie potrafiłam inaczej rozpocząć.