Jeszcze chwila, wytrzymaj - Harbinger mruknął, idąc ospale w kierunku wzgórza.
- Jak ja już nie mogę. Nie możemy zatrzymać się tutaj?
- Nie.
- W takim razie, gdzież ty mnie prowadzisz, co?
- Sam nie wiem - basior zatrzymał się.
- Aha, cudnie.
- Okej, już wiem. Chodź tamtędy - Harbiś skręcił w piaskową dróżkę biegnącą na przełaj lasu.
- Hej. Stop - podbiegłam i stanęłam przed basiorem.
- Co?
- Zawsze ty prowadzisz. Teraz kolej na mnie - wyprostowałam się dumnie.
- Jak ty nawet terenów nie znasz - towarzysz zgasił mój entuzjazm. W odpowiedzi wydałam z siebie ciche prychnięcie, po czym rzekłam:
- Czy ty właśnie próbujesz mnie obrazić? - zrobiłam kilka kroków w tył i machnęłam ogonem.
- Ależ skąd - basior uśmiechnął się pogodnie. Ja również odpowiedziałam mu tym samym.
- W takim razie, gdzie mnie poprowadzisz Coco?
- Nawet nie ruszyliśmy - zachichotałam i potruchtałam przed siebie.
Łapy miałam mokre od rosy, a sierść zwichrzoną od wiatru.
Zatrzymałam się na chwilę. Było już naprawdę ciemno. Z rana i tak mieliśmy wrócić do watahy, ale czułam się dalej dość niepewnie.
Spojrzałam się za siebie, by sprawdzić, czy Harbinger nadąża.
- No chodź, chodź. Jeszcze kawałek.
Ruszyłam dalej. Minęłam mały bór, przeszłam nad potokiem, wdrapałam się na skały, przeszłam przez korytarz z kamieni, i takim oto sposobem trafiłam. Znajdowałam się z Harbingerem na najwyższej położonym punkcie w okolicy.
Niebo przybrało fioletowe barwy.
Usiadłam wygodnie i rozejrzałam się wkoło. Nie było tu niczego, poza drzewem i kilkoma kwiatami, ale i tak, to miejsce zdawało się być przesiąknięte magią. Stara wierzba mieniła się we wszystkich kolorach, a pień wyglądał jak posypany brokatem.
Roślinność na małej " wysepce " była dość bujna. Rosło tu wiele kwiatów.
- Pięknie, nieprawdaż? - spytałam.
- Piękny księżyc - basior zwrócił uwagę na ogromną, białą, świetlistą kulę.
- Jest pełnia, no to co? - uśmiechnęłam się i usiadłam obok niego. Otworzyłam pysk i zawyłam. Harbi zrobił to samo.
Nie przejmowałam się już niczym. Byłam tu i teraz, nie ma żadnej wojny, świat został oczyszczony ze wszystkich konfliktów i kłótni. Jestem ja i on. Tylko my. Nie istnieje nic poza mną, nim, księżycem i czasem.
Wycie zaczęło zmieniać się w melodię, a melodia w słowa.
Na moim pyszczku zawitał lekki rumieniec.
Zamilkłam i uśmiechnęłam się do basiora. Ten nagle wstał i odszedł parę metrów dalej. Myślałam, że coś się stało, ale po chwili wrócił z kwiatem. Podszedł bliżej i wpiął mi go w grzywkę.
Uśmiechnęłam się szeroko i oddaliłam się trochę. Podeszłam do wierzby i oparłam się o jej pień. Zsunęłam się z niego i położyłam na trawie. Basior spojrzał na mnie z troską i położył się obok mnie. Przytuliłam go mocno i wtuliłam w jego miękką sierść.
- Nie.
- W takim razie, gdzież ty mnie prowadzisz, co?
- Sam nie wiem - basior zatrzymał się.
- Aha, cudnie.
- Okej, już wiem. Chodź tamtędy - Harbiś skręcił w piaskową dróżkę biegnącą na przełaj lasu.
- Hej. Stop - podbiegłam i stanęłam przed basiorem.
- Co?
- Zawsze ty prowadzisz. Teraz kolej na mnie - wyprostowałam się dumnie.
- Jak ty nawet terenów nie znasz - towarzysz zgasił mój entuzjazm. W odpowiedzi wydałam z siebie ciche prychnięcie, po czym rzekłam:
- Czy ty właśnie próbujesz mnie obrazić? - zrobiłam kilka kroków w tył i machnęłam ogonem.
- Ależ skąd - basior uśmiechnął się pogodnie. Ja również odpowiedziałam mu tym samym.
- W takim razie, gdzie mnie poprowadzisz Coco?
- Nawet nie ruszyliśmy - zachichotałam i potruchtałam przed siebie.
Łapy miałam mokre od rosy, a sierść zwichrzoną od wiatru.
Zatrzymałam się na chwilę. Było już naprawdę ciemno. Z rana i tak mieliśmy wrócić do watahy, ale czułam się dalej dość niepewnie.
Spojrzałam się za siebie, by sprawdzić, czy Harbinger nadąża.
- No chodź, chodź. Jeszcze kawałek.
Ruszyłam dalej. Minęłam mały bór, przeszłam nad potokiem, wdrapałam się na skały, przeszłam przez korytarz z kamieni, i takim oto sposobem trafiłam. Znajdowałam się z Harbingerem na najwyższej położonym punkcie w okolicy.
Niebo przybrało fioletowe barwy.
Usiadłam wygodnie i rozejrzałam się wkoło. Nie było tu niczego, poza drzewem i kilkoma kwiatami, ale i tak, to miejsce zdawało się być przesiąknięte magią. Stara wierzba mieniła się we wszystkich kolorach, a pień wyglądał jak posypany brokatem.
Roślinność na małej " wysepce " była dość bujna. Rosło tu wiele kwiatów.
- Pięknie, nieprawdaż? - spytałam.
- Piękny księżyc - basior zwrócił uwagę na ogromną, białą, świetlistą kulę.
- Jest pełnia, no to co? - uśmiechnęłam się i usiadłam obok niego. Otworzyłam pysk i zawyłam. Harbi zrobił to samo.
Nie przejmowałam się już niczym. Byłam tu i teraz, nie ma żadnej wojny, świat został oczyszczony ze wszystkich konfliktów i kłótni. Jestem ja i on. Tylko my. Nie istnieje nic poza mną, nim, księżycem i czasem.
Wycie zaczęło zmieniać się w melodię, a melodia w słowa.
Na moim pyszczku zawitał lekki rumieniec.
Zamilkłam i uśmiechnęłam się do basiora. Ten nagle wstał i odszedł parę metrów dalej. Myślałam, że coś się stało, ale po chwili wrócił z kwiatem. Podszedł bliżej i wpiął mi go w grzywkę.
Uśmiechnęłam się szeroko i oddaliłam się trochę. Podeszłam do wierzby i oparłam się o jej pień. Zsunęłam się z niego i położyłam na trawie. Basior spojrzał na mnie z troską i położył się obok mnie. Przytuliłam go mocno i wtuliłam w jego miękką sierść.
HG? Jakoś mi tak koślawo wyszło