- Czaruś... - jej cichy, lekko zaniepokojony szept wyrwał mnie z burzy myśli. Szybko trzepnąłem głową i już z powrotem byłem w realiach życia.
- Tak? - spytałem zmieszany, powoli łapiąc rzeczywistość.
- Chodźmy gdzieś! - zaśmiała się, a na jej pyszczku zawitał cudowny, promienisty uśmiech, który powodował u mnie motylki w brzuchu.
Ukradkiem zerknąłem na skrzywdzony ogonem. Czarna maź powoli zanikała, znikając w futrze.
popatrzyłem w oczka Tery. Zawsze pogodne i roześmiane, coś jej z ogona cieknie, a ona się niczym nie przejmuje.
- Hmm... - ruszyłem powolnym krokiem, zataczając wokół Terki koło. Moje łapy dostojnie stąpały po ziemi. Podniosłem głowę do góry, przymrużając oczy. W ciągu paru sekund zamieniłem się w dumnego profesorka z lenonkowymi okularkami na cienkim druciku.
- Zabiorę Panią tam, gdzie jeszcze Pani nie była - otworzyłem oczy, dostojnie podając Terusi łapkę. Ta stała jak zamurowana, zerkając na mnie wielkimi oczkami.
Już po chwili znowu ogon wrócił do pracy, stwarzając przyjemny wietrzyk. Jej oczka zmrużyły się pogodnie, a kąciki pyszczka uniosły się w pogodnym uśmieszku.
- Dobrze, Panie profesorku - zachichotała, kładąc swoją delikatną łapkę na mojej.
Posłałem jej oczko i jednym ruchem przyciągnąłem ją do swojego ciała. Przystawiłem mokry nosek do jej uszka.
- Kto drugi ten zgniłe jajo! - zaśmiałem się i odskoczyłem od niej, zrywając się do biegu. Terka przez chwilę analizowała moją wypowiedź, by już po sekundzie biec za mną. Doskonale wiedziałem, że nie mam szans z tym małym, zwinnym sprinterem. Zastanawiał mnie tylko fakt, co to moje słoneczko wymyśli. Nikt z nas nie wiedział, gdzie jest meta wyścigu.
---Po godzinie----
Z impetem uderzyłem w drzewo, nie potrafiąc zahamować własnego, rozpędzonego ciałka. Mój nos spotkał się wprost z twardą korą. Zapewne zamienił się w czerwonego buraczka. Upadłem na grzbiet, chwytając się za nochal. Zamknąłem oczy, by zignorować ból.- Czarusiu! - usłyszałem nad sobą przestraszony głosik Terki. Powoli otworzyłem oczy. Nad moim łebkiem stała Tera, a jej oczy bacznie obserwowały moje.
- Nic Ci nie jest? - spytała pośpiesznie, przekrzywiając głowę.
- Meta... - westchnąłem, a moje łapy opadły na ziemię. Wziąłem głęboki oddech, posyłając Terce na tyle pogodne spojrzenie, na jakie było mnie stać.
- Głupie drzewo - warknęła tak groźnie, jak tylko potrafiła. Jej głosik zawsze jest na tyle pogodny, że nawet kiedy jest zdenerwowana, miód oblewa moje serce. Zaśmiałem się cicho z jej reakcji.
- Nie strasz mnie! - mruknęła. Jej oczka patrzyły na mnie pobłażliwie. Po chwili poczułem cmoknięcie w obolały nosek.
- Od razu lepiej - uśmiechnąłem się, mozolnie podnosząc się z ziemi. ta zarzuciła łapki na krzyż i odwróciła się do mnie tyłem.
- A co to za zdenerwowany wilczek? - przysunąłem się do niej i cmoknąłem ją w policzek. jej pyszczek się zarumienił, a ona sama od razu stała się bardziej pogodna.
Przez chwilkę zerkaliśmy sobie nawzajem w oczy, zupełnie zapominając o miejscu, w którym aktualnie jesteśmy. po kilku minutach nasz wzrok zawędrował w stronę krajobrazu.
Otaczała nas niezwykle silna, magiczna aura, którą można było wyczuć każdym skrawkiem ciała.
Ogromne głazy z wyrytymi twarzami skrywały tajemnicę, którą emanowały na kilometr. Przeszły mnie ciarki na myśl kolejnej przygody. Każde, nawet najbardziej skryte miejsce, okalały grzyby emanujące różnobarwnymi promieniami. Z nieba sypał się złoty, połyskujący pył.
Poczułem, jak łapka Tery wędruje w stronę mojej, próbując ją chwycić. Mój wzrok spoczął na jej pyszczku. Na nosie miała kupkę pyłku, który spadał z nieba. Po chwili jej oczka się zeszkliły i dało się usłyszeć głośne kichnięcie, które dźwiękiem przypominało pisk myszy.
- Goście.... - jedna z kamiennych twarzy odwróciła się w naszą stronę, posyłając nam lekki, ledwie widoczny uśmiech. Dało się słyszeć ogromny szum obracanych kamieni, kiedy wszyscy odwracali się, by nas zobaczyć. Z niektórych posypały się kamyki, spadające wprost pod nasze łapy.
- Witajcie w naszym domu, przybysze! - jeden krzyknął, a jego głos był tak donośny i dumny, że zaparło mi dech w piersi.
Tercia? :P