Strach.
Ból.
Stałem koślawo, wpatrując się w podłogę. Co chwilę plując krwią, która z każdym razem przybierała coraz ciemniejszą barwę. Chciałem móc się rozejrzeć, sprawdzić czy moja żona jeszcze żyje. Jednak przed moimi oczami widziałem jedynie szarą, zakrwawioną podłogę. Nie byłem w stanie unieść wzroku. Jakby moje ciało dostało czegoś w rodzaju paraliżu. Przełknąłem ślinę czując kolejny przypływ krwi próbującej wydostać się z mojego wnętrza. Zblokowała się w potyczce ze śliną, i cofnęła z powrotem przez co dostałem odruchu wymiotnego. Zakręciło mi się w głowie. I nagle, jakby zmiana scenerii. Chwilowe oślepienie, coś w rodzaju kolejnego poziomu. Lecz tym razem, to było coś innego. Moja pozycja nie zmieniła się. Jednak uczucie paraliżu znikło, i odruchowo upadłem na ziemię uderzając pyskiem o grunt. Przewróciłem się na plecy, i ujrzałem błękitne niebo. Chmury sunęły po nim niewyobrażalnie szybko, jakby wiał jakiś mocny wiatr - jednak ja nic takiego nie czułem. Po krótkiej chwili moim oczom ukazała się bestia. Ogromna, skrzydlata bestia. Czy mógłby być to smok? Nie miałem pojęcia, w prawdzie nigdy chyba nie widziałem żywego smoka. Zacząłem się rozglądać, i ujrzałem Taravię. Pomimo bólu i uczucia wszystkich połamanych kości doczłapałem się do niej, i przytuliłem mocno do siebie.
- Nic ci nie jest? - zapytałem marszcząc brwi.
- Nic ci nie jest? - zapytałem marszcząc brwi.
Taravia?
Wybacz że mnie nie ma, ale mam dużo nauki :<