25 listopada 2017

Od Hiro cd. Annabell

Spojrzałem na nią beznamiętnie i wzruszyłem ramionami. Co mi w ogóle strzeliło do głowy?
- Byłeś sobie na szczęśliwym, spokojnym spacerku – zganiłem siebie w myślach – a teraz pchasz się w niepotrzebne zabawy z jakąś obcą waderą. - Potrząsnąłem łepkiem i odszedłem dobre dziesięć metrów, stąpając bardzo delikatnie po śniegu w dobrze mi znanych miejscach, tak by nie zapaść się pod tę pierzynę.
Zbliżyłem się do wystającej spod śniegu skały i ułożyłem się na niej wygodnie, bokiem do wadery, i podłożyłem sobie łapki pod pysk. Zamknąłem oczy, by po paru sekundach zapaść w bardzo delikatną drzemkę, z której wybudziłby mnie kret ryjący parę metrów dalej.
Gdy odpłynąłem do cudownej krainy snów i marzeń, napotkałem pyski nieznanych mi wilków. Były w całości białe, ich niebieskie oczy patrzyły na mnie przyjaźnie. Westchnąłem krótko, opuszczając zrezygnowany łebek.
- Naah, znowu będzie ten sam sen. Albo w sumie koszmar. - Mruknąłem bezsilnie, czując jak wokół mnie zaczyna robić się cieplej. Wiedziałem co się właśnie dzieje, więc na głos to komentowałem, sam do siebie – teraz się topicie, cudowne białe wilczki, teraz wasze szkielety szczerzą się do mnie, ociekając z resztek krwi – wyliczałem, bujając głową na boki. - Za parę sekund...O! - Wydałem z siebie cichy okrzyk, gdy usłyszałem jak kości stukają o ziemię. - Teraz biegniecie, aby mnie rozszarpać, a ja … - Poczułem, jak moje łapy same przebierają w powietrzu i mimo swojej niechęci biegłem w stronę wschodzącego księżyca – A ja biegnę przed siebie bez celu. Pięknie.
Czułem jak ogarnia mnie zmęczenie, jak ziemia pod moimi łapami ustępuje miejsca brodowi. Nie słyszałem już kości, które stukałyby złowieszczo o kamienie, lecz teraz słyszałem odległe wycie wilków. Byłem bliżej ziemi, jakby mniejszy, czułem się lżejszy i...głupszy.
-Nie chciałem Cię zostawić mamo – łkałem, patrząc przez łzy na bandanę na mojej łapie. Kilka minut temu zawiązała mi ją matka, a teraz oddaje życie by...by...
Ogarnęły mnie wątpliwości.
- Po co? Dlaczego? Z kim walczy...skąd jestem. Jak wyglądała moja matka... - Pytałem się. Biegłem coraz wolniej, bieg zmienił się w chód, chód w powolny marsz, aż zatrzymałem się pośrodku niczego. Czerń, a ja pomiędzy jej cienistymi mackami. Koszmary, majaczące ledwo co, nie odcinające się prawie niczym od tła. Ciemność. Mrok. Ja. Kto to ja? Co to znaczy? Dlaczego nic nie pamiętam? Ja...
Usłyszałem syk, niby wężowy, i nagle zacząłem spadać.

*** 

Obudziłem się, dysząc ciężko. Serce łomotało mi w piersi, próbując utorować sobie drogę między płucami, kośćmi i mięśniami, po czym wyskoczyć ze mnie i uciec gdzieś w dal, na wschód.
- Wschód – szepnąłem. – Wszystko zaczęło się na Wschodzie. - Olśniło mnie. Tam, tam właśnie żyłem. Stamtąd pochodzę. - Ja muszę... - Chwila...co muszę? - Właśnie, co muszę? Ja...A zresztą, skoro nie pamiętam, to znaczy, że to nie takie ważne.
Wstałem ze skały i spojrzałem w stronę, gdzie podczas snu słyszałem syk. Wadera właśnie skończyła unieruchamiać swoją łapę i właśnie starał się normalnie na niej stanąć, jednak widać było, iż nie jest to dla niej łatwe.
Podszedłem do niej, uspokajając swoje ciało i przywołując na twarz beznamiętną minę, a spojrzenie moich oczu stało się chłodne i puste.
- I jak, lepiej? - Zapytałem, jednak nie byłem w stanie zatrzymać troskliwej nuty w swoim głosie, gdy widziałem jak ona się czuje i wygląda, choć chciałem wyjść na zimnego drania. Skarciłem się w myśli za tę chwilę słabości.

Ann? To jak, lecimy do alfy?

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template