***
Stojąc zakopana po łeb w śniegu, próbowałam się rozejrzeć, niestety nie widziałam nic prócz skrzącego w słońcu śnieżnego puchu. Pomimo tego, że były to malutkie kryształki lodu utkane w fantazyjne wzory, skutecznie utrudniały mi wędrówkę. Mając dość okrywającej mnie bieli, która pojawiała się tam, gdzie jej nie powinno być, chociażby w oku, nosie czy uchu, podeszłam do najbliższego drzewa, doszczętnie już ogołoconego z liści. Użyłam swojej mocy, by przy pomocy cienistych macek wdrapać się na jeden z wyższych konarów, ruszyłam po nim truchtem. Przeskakiwałam z gracją na inne gałęzie, by dostać się do drugiego drzewa, a raczej do drugiego szpikulca, który latem był drzewem. Po chwili znudził mnie ten sposób wędrówki, był monotonny, nie licząc rzecz jasna poślizgnięć na pokrytej lodem i śniegiem korze, ale nawet one nie wzbudzały we mnie wystarczającego dreszczyku emocji. Stojąc na skraju gałęzi, napięłam mięśnie do skoku, celowałam w gałąź nade mną. Odbiwszy się od konara, chwyciłam zębami gałąź po czym rozchuśtałam się i robiąc salto, zaczepiłam ogonem o drzewiec następnego drzewa. Ten sposób wędrówki przez zaspy był idealny. Po pokonaniu jakiś 5 kilometrów skończyły mi się drzewa, widząc jednak pode mną wielgachną zaspę, miałam już pomysł co zrobić. Nie wiele się zastanawiając wskoczyłam w śnieg z szerokim uśmiechem. Zamiast jednak przyjemnego zapadnięcia się w puch poczułam falę bólu rozchodzącą się po całym moim ciele, wywołany on był lądowaniem o zmarzniętą ziemię. Upadłam zdezorientowana, czując nadal jak dzwoni mi w zębach i głowie. Gdy chciałam się podnieść i wrócić do dalszej wędrówki jęknęłam, czując ból w przedniej łapie. Kurczaczki. Wystawiłam łeb spod śnieżnej kołderki, rozglądając się w poszukiwaniu cienia, niestety, w okresie zimowym ciężko było o cień rzucany przez drzewa i ich zielone baldachimy. Ech. Będę musiała poczekać do zachodu słońca, na szczęście noc nastawała teraz szybciej i była dłuższa, co znaczyło.... Więcej energii! Jej! Radosna przeciągnęłam się i ułożyłam do snu, podniosłam jednak łeb, gdy poczułam jak coś lub ktoś rzuca na mnie cień. Otworzywszy oczy, zobaczyłam stojącego nade mną czarnego basiora. Ciekawe jak to robił, że się nie zapadał w śniegu:
-Kim jesteś? -spytałam go z uśmiechem, uważnie mu się przyglądając. Jeden ruch i już nie żyjesz panie czarnuszku. :
-Hiro, a ty kim jesteś?
-Annabell, miło mi cię poznać. Co ty tutaj robisz? -Basior odszedł, ale nadal słyszałam jego głos, nie zaszedł więc, za daleko, co on kombinuje? :
-Jesteś na terenach watahy, do której należę, wataha smoczego ostrza. A co ty tutaj robisz?
-Nie wiedziałam, że jest tu watacha- Odparłam zdziwiona, ale i szczęśliwa, że nie będę już sama. :
-Mogę dołączyć? -spytałam, machając ogonem :
-Zobaczymy, pogadasz z alfą, najpierw jednak zajmiemy się twoją łapą-Skąd wiedział, że jest złamana? Czyżby mnie śledził? Przyglądałam się mu uważnie, mój ogon przestał latać, spoczął na ziemi, osłaniając moją ranną łapę :
-Nic mi nie jest
-Czyżby? W takim razie chodź do naszej alfy -Gdy znów próbowałam wstać , ranna łapa nie mogąc znieść bólu ugięła się pode mną. Basior, znów nachylił się nad dziurą w śniegu, którą zrobiłam:
-Hmmm?
-Jednak coś mi jest -odparłam ze śmiechem, na co basior zrobił coś, przez co zapadł się obok mnie w śniegu. Położył przede mną dwie deseczki i pnączę, po czym chwycił moją łapę. Za blisko. Momentalnie przy jego szyi pojawiła się macka z cienia:
-Sama ją sobie opatrzę, dziękuje -mruknęłam ponuro, dając mu do zrozumienia, by się nie zbliżał.
(Hiro?)