- Nie wiem, czy twój dziadek mówił ci aż tyle o watasze, ale kiedyś rządziły tu dwie alfy - mój głos lekko zadrżał, więc odchrząknęłam, chcąc się doprowadzić do porządku. - Oczywiście byłam to ja wraz z moją siostrą, Serafiną.
- Co się z nią stało? - dostrzegłam w jego oku błysk ciekawości, jednak zaraz potem cicho przeprosił za przerwanie mojej wypowiedzi. Pokiwałam łbem, zbywając niepotrzebne przeprosiny.
- Odeszła. Wraz z córką wyruszyła w nieznane, aby tam pomóc jej okiełznać moce. No, ale wracając - wyprostowałam się nieco, odchrząknęłam. - Mam sporą rodzinę. Nie mówię tu o całej watasze, ale o konkretnych więzach krwi. Nie wiem, czy poznałeś już wszystkich... W każdym razie mam szóstkę szczeniąt. Zapewne niedługo poznasz większość z nich.
Przygryzłam wnętrze policzka i nieznacznie drgnęłam, ale Valkoinen na szczęście nic nie zauważył. Nie chciałam mówić o Raidenie i wystawiać się na niepotrzebne pytania.
- Mamo! Mamooo!
Odwróciłam się i zobaczyłam zniecierpliwioną Kesame, która nawoływała mnie machaniem łapy. Westchnęłam i posłałam basiorowi przepraszające spojrzenie.
- Przepraszam, porozmawiamy później.
- Rozumiem - uśmiechnął się lekko - obowiązki.
Wróciłam z Kesame i zajęłam się tym, czym alfa zajmować się musi.
A potem nastała noc, ja szłam wpatrzona w wydłużający się przede mną cień. Skończyłam później niż chciałam, więc teraz zmęczona wlokłam się do domu z wizją zaśnięcia w głowie. Coś, zapewne jakiś ptak, przeleciało mi nad łbem. Wzdrygnęłam się i warknęłam, choć ów coś poleciało już dawno.
- Jestem - mruknęłam, wchodząc. Zero posłał mi zdziwione spojrzenie, lecz zanim zadał jakiekolwiek pytanie, zbyłam go machnięciem. Położyłam się w swoim wyleżanym posłaniu i zamknęłam oczy, marząc jedynie o śnie. Kiedy ten nie nadchodził, poirytowana wciąż zmieniałam ułożenie - to łapy pod łeb, to łeb przy ścianie, to znów na drugi bok.
Obudziłam się zmęczona i wiedziałam, że to nie będzie najlepszy dzień. Wlekąc łapami po ziemi wyszłam, tym razem myśląc o tym, jak bardzo nie mam ochoty spotykać się z alfą watahy... czegośtam. Westchnęłam poirytowana, nie mogąc przypomnieć sobie nazwy tejże watahy i przeklęłam samą siebie, powoli uświadamiając sobie, że robię się coraz starsza. Kiedy tak zagłębiałam się we własnych, dość pesymistycznych myślach, wpadłam na kogoś równie zamyślonego jak ja. Zanim w ogóle uświadomiłam sobie, kim ten ktoś jest, pomyślałam o tym, że całe moje życie to takie wpadanie na kogoś i robienie wszystkiego z przypadku. Przecież ja wcale nie planowałam watahy, męża i szóstki szczeniaków. Odejścia siostry i śmierci syna też nie planowałam, ani wnuków, ani czarnej magii, ani smoków, ani wpadnięcia na tego nieszczęsnego kogoś, kim okazał się sam Valkoinen, który teraz stał nade mną zaniepokojony, przepraszając i próbując złapać ze mną kontakt wzrokowy. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech, przyklejając do pyska uśmiech wyuczony właśnie na tak żenujące sytuacje, jak wpadnięcie w kogoś w środku dnia, na środku ścieżki.
Kiedy przywitałam się, wypowiedziałam swoje przeprosiny i usprawiedliwiłam swoje zamyślenie nie najlepszym samopoczuciem, spojrzałam na postać stojącą obok basiora. Również się przywitałam i uprzejmie zapytałam Valkoinena, kim ta postać jest.
Basior na chwilę zamyślił się, skrzywił, a potem zaniepokojonym, lekko rozbawionym tonem zapytał, kto, Taravio, kto? Nie ma tu nikogo. Skinęłam łbem, zmarszczyłam brwi i otwarłam pysk, żeby powiedzieć coś mądrego, co miałoby sens, ale zamilkłam.
- Hm? - wydusiłam w końcu, nie za bardzo rozumiejąc, kto i z czego teraz żartuje.
Valkoinen?
Nie wiem, dlaczego w ten sposób to napisałam, ale chyba mi się spodobało :D