Było to parę miesięcy temu, podczas zimy. Pamiętam, że wracałam do swojej jaskini po zakończonej pracy, marząc już tylko o zakopaniu się pod swoim starym kocem. Moje przemarznięte łapy z trudem wlokły się po ziemi, a zmęczone oczy przymykały się pod naporem mroźnego wiatru. Kochałam swoją pracę, ale ostatnie uszkodzenie bocznej ściany sprawiło, że nawet kiedy pracowałam, to marzłam, a wiatr wciąż bezczelnie przewracał wszystkie przedmioty.
- Cześć, Kesame! - mama starała się przekrzyczeć wiatr. Odwróciłam się, witając ją skinieniem łba.
Podeszła bliżej, a ja dopiero teraz zauważyłam, że na jej grzbiecie znajduje się gruby, wełniany koc. Po chwili taki sam, zielony, opatulał mnie. Uniosłam brwi i, zdziwiona, posłałam mamie pytające spojrzenie. Dopiero potem przypomniałam sobie, że jej żywioł pozwala jej na tak niesamowite rzeczy, jak tworzenie koców dosłownie z niczego.
- Nie powinnaś wychodzić z domu w tak mroźne dni - upomniała mnie, a na słowa, że pracuję, zareagowała westchnięciem. - Nie musisz pracować, wilki dostały wolne.
- A ty?
- A ja jestem alfą. Alfy nie mają wolnego - mrugnęła do mnie i odeszła, uprzednio opatulając szczelnie moją szyję kocem.
Powiodłam za nią wzrokiem, przypominając sobie, że nie wzięłam ważnych papierów ze sklepu.
- Cholera - mruknęłam pod nosem i tęsknym wzrokiem omiotłam ścieżkę, która za zakrętem skrywała moją jaskinię. Ciepłą, przytulną, suchą... - No nic, w drogę.
Mrucząc pod nosem przekleństwa na temat dzisiejszego dnia, wlokłam się z powrotem do pracy.
Nie za bardzo przejmowałam się czymkolwiek innym niż poprawianiem koca, który ciągle zsuwał mi się z łba, jednak coś małego przykuło moją uwagę. Coś zwiniętego w kulkę, ukrytego pod cienką warstwą szronu i naniesionego przez wiatr śniegu. Podeszłam bliżej, rozglądając się ukradkiem, i trąciłam kulkę nosem. Nie czułam żadnego zapachu i jedyne, na czym mogłam wtedy polegać, to wzrok. Przypatrywałam się więc błękitno-karmelowej kuleczce, która trzęsła się z zimna. Szczeniak. Spał, więc nie budziłam go. Wyczuwałam słaby puls i domyśliłam się, że właśnie dlatego ma tak twardy sen. Z bólem serca zrzuciłam z siebie koc i, choć w moje futro znów wplótł się mroźny wiatr, zawinęłam w niego kulkę, która o dziwo wciąż się nie obudziła. Zacisnęłam zęby na kocu i uniosłam zawiniątko. Szybkim krokiem ruszyłam w stronę swojej jaskini, kompletnie zapominając o nieszczęsnych papierach.
Odłożyłam koc w głębi jaskini, tak, by kulka nie była narażona na wiatr przebijający się przez niewielkie drewniane drzwi. Odwinęłam materiał i jego brzegiem starłam z sierści szczeniaka wodę po stopniałym śniegu i szronie. Jeszcze raz zmierzyłam mu puls, który tym razem był szybszy.
- Hej - szepnęłam, lekko szturchając go w przednią łapkę. - Wstawaj.
Ponowiłam próbę obudzenia go jeszcze kilka razy, aż w końcu otworzył swoje niebieskie ślepka. Na początku patrzył na mnie zaspanym wzrokiem, potem jego oczy zaczęły coraz bardziej się rozszerzać, aż w końcu z piskiem odskoczył, uderzając przy okazji w półkę. Doskoczyłam do niej i w ostatnim momencie złapałam dwie fiolki czasu, które chwilowo przechowywałam w swojej jaskini.
- Uspokój się - mruknęłam, lekko poirytowana zachowaniem szczeniaka, który teraz próbował wepchnąć się pomiędzy stertę książek a ścianę. - Nic ci nie zrobię, nie gustuję w szczeniakach.
Moje słowa na nic się nie zdały, ponieważ kulka, dostrzegając marne szanse ukrycia się obok książek, odskoczyła i praktycznie potykając się o własne łapy zaczęła biec do drzwi. Zmarszczyłam brwi i przeteleportowałam się przed niego, zagradzając mu drogę. Odbił się od moich łap, a ja zniżyłam łeb, patrząc na niego z bliska.
- Jesteś głodny?
Nie ruszał się przez chwilę, ze strachem wpatrując się w moje oczy. Głód jednak zwyciężył i kulka pokiwała łebkiem. Uśmiechnęłam się i wyciągnęłam przed siebie łapę, aby poczochrać go po łebku, lecz ten uskoczył. Westchnęłam i wyszłam, wcześniej każąc mu nigdzie się nie ruszać.
Wróciłam z królikiem, którym - miałam nadzieję - maluch się naje. Wzięłam go z zapasów watahy, bo szczerze wątpiłam, abym mogła w tak mroźny dzień cokolwiek upolować. Poza tym już sam marsz przez głęboki śnieg powodował odmarzanie łap. Kulka, której notabene imienia wciąż nie poznałam, siedziała w kącie i kiwała się w przód i tył. Skrzywiłam się na ten widok i podeszłam powoli, aby go nie przestraszyć.
- Masz, jedz - rzuciłam przed niego królika, na co ten lekko się wzdrygnął. Szczeniak, nie królik. - Jak ci na imię?
Duże oczy zwróciły się w moją stronę i zastygły.
- Nie pamiętam.
Na początku ucieszyłam się z faktu, że malec w ogóle potrafi mówić, jednak potem spochmurniałam, posyłając mu zdziwione spojrzenie.
- Jak to: nie pamiętasz?
Nie odpowiedział. Wbił mleczne zęby w mięso i nieporadnie zaczął odrywać jego kawałki. Westchnęłam cicho i zaczęłam pazurami rysować po ziemi niewidoczne okręgi.
- Pamiętasz cokolwiek?
- Płomienie.
Wzdrygnęłam się i otworzyłam pysk, lecz ostatecznie nie powiedziałam nic.
- Mogę iść spać?
Skinęłam i pomogłam mu wkopać się między fałdy koca.
Obudziłam się w drugim pokoju, wciśnięta pomiędzy ścianę a materac. Przeklęłam w myślach i wstałam, rozprostowałam kości. Z każdym oddechem wydychałam obłok pary, co wskazywało na dość niską temperaturę; sama byłam zdrętwiała, więc nie czułam jeszcze chłodu.
- Śpisz, mały? - zapytałam, poprawiając fiolki na półce stojącej pomiędzy pomieszczeniami. - Halo?
Podeszłam do niego. Spał, więc lekko go szturchnęłam. Zaczęłam do niego mówić, chcąc go obudzić, lecz nie reagował.
- Wstawaj, zaraz przyniosę śniadanie.
Zmarszczyłam brwi, wciąż nie reagował. Przyłożyłam łapę do jego szyi i wyczułam słabnący puls.
- Wstawaj! - krzyknęłam, panicznie ciągnąc za koc. - Hej, kulka, wstawaj!!
Przysunęłam go do siebie i oparłam o łapy. Nie zauważyłam nawet, kiedy łzy zaczęły spływać mi po policzkach. Chciałam podnieść go i wziąć do medyka, lecz było za późno.
Czułam, jak puls wygasł. Odszedł.
- Kulka - szepnęłam, pociągając nosem - przecież mieliśmy zjeść śniadanie. Obudź się, zajmę się tobą. Proszę...
Zaczęłam drżeć. Odszedł przy mnie, opierając swój mały łebek na moich łapach. Bezimienny szczeniak, który nie pamiętał nawet, kim był. Był chory? Zbyt słaby?
Wtuliłam nos w jego futro i przygarnęłam go do siebie. Oparłam się grzbietem o ścianę i zaniosłam płaczem, rozpaczając za kimś, kogo nie znałam.
Zakopałam go na cmentarzu, na uboczu, nie mówiąc nikomu. Położyłam na prowizorycznym grobie pojedynczy kwiat, którego nazwy już nawet nie pamiętałam. Siedziałam nad jego grobem cały dzień, aż słońce nie schowało się za linią lasu, w ciszy, próbując zrozumieć to, co się stało.
- Przepraszam - wydukałam zachrypniętym głosem. Trąciłam nosem grudkę ziemi i uśmiechnęłam się pod nosem. Przynajmniej odszedł zawinięty w koc, przy mnie, najedzony. - Naprawdę. Przepraszam.
Przez chwilę jeszcze wahałam się, ale w końcu wycofałam się do cienia i zamieniłam w sowę, by móc odlecieć i wirując w powietrzu choć na chwilę zapomnieć o szczeniaku, który nie miał imienia.