Wstałam z posłania i przespacerowałam się chwilę. Po chwili dotarł do mnie ostry ból.
- Kurczęęę - jęknęłam dosyć głośno - po co targałaś tego jelenia aż do jaskini.. Bydlak ważył z 200 kilo i jeszcze ci mało? - rozprostowałam ponownie kości. Nie zważając na wczorajsze zakwasy, położyłam się na brzuchu i wytrwale zaczęłam robić pompki.
- Jeden.. dwa... trzy.. cztery... - sapałam równolegle do liczby wykonanych pompek. Borze zielony i szumiący, kiedy ja się tak opuściłam? Nie przestawałam jednak robić pompek mimo ostrego bólu w mięśniach.
- Osiemnaście.. dziewiętnaście.. dwadzieścia.. - wysapałam i zwaliłam się z ulgą na jakże chłodną i twardą podłogę. Sapałam bez ustanku, mimo usilnych prób zaprzestania tego.
- Stoi na stacji.. sap.. lokomotywa, ciężka... sap.. ogromna i pot.. sap.. z niej spływa - wyrecytowałam fragment znanego wierszyka, który wydał mi się odpowiedni do sytuacji.
Nadal sapiąc, wstałam z podłogi i poszłam do spiżarni. Ogromne jelenie cielsko leżało tam nadal, pracowicie poćwiartowane na kawałki i obdarte z skóry. Aktualnie w pomieszczeniu było jelenich steków na cały tydzień i jeszcze parę dni. Jeśli się nie popsuje.
Wzięłam sobie mały kawałek na przegryzkę - ot, półtorej kęsa mięska. Żując ten kawałek, wyszłam w poszukiwaniu jakiegoś nieszczęsnego zająca, który mógłby urozmaicić dietę jeleniową. Skierowałam się od razu na Wzgórza Evendim, gdzie, jak wiedziałam, było sporo nor królików. Chwilę potrwało, zanim odnalazłam pierwszą, ale szczęście mi sprzyjało - z nory wychynął ostrożnie mały ruchliwy nos, węsząc coś. Po chwili za nosem wyłoniła się reszta ciała i biedny szarak zaczął się paść niedaleko krzewów, w których czyhałam. Zaczęłam się koncentrować, by móc porazić tego królika prądem, jak zwykle robiłam. Mięso było wtedy podsmażone i chrupiące - moje ulubione.
Koncentracja osiągnęła apogeum i byłam pewna, że gdy tylko otworzę oczy, zastanę królika przysmażonego.
Nie stało się nic.
Zupełnie nic.
Nie było czuć tego "tiku" który zwykle towarzyszył używaniu mojej mocy.
[i] Litości. [/i]
Spróbowałam ponownie, z takim samym skutkiem.
- Bogowie, jeśli mnie słyszycie, wisicie mi moje moce. Z odsetkami - mruknęłam wystarczająco cicho, by zając tego nie usłyszał, i zwyczajnie rzuciłam się na niego.
*po jakimś czasie*
- Więc moce po prostu zniknęły? Wszystkie? - spytała medyczka, lustrując mnie jak konia wystawionego na sprzedaż.
- Mówiłam to jakieś pół godziny temu! - wybuchnęłam, śmiertelnie znudzona. - Po prostu zrób te swoje pieruńskie czary - mary i oddaj mi moce!
- Nie mogę, jaśnie pani, bo nie wiem, co to jest - równie błyskawiczna riposta nadeszła z strony żółtej wadery. Wstała, niewiele większa ode mnie, i zaczęła się przespacerowywać po gabinecie.
- Może połknęłaś jakieś zielsko, może nawdychałaś się czegoś czy walnęłaś w głowę za mocno i teraz nie masz mocy, ale prawda wygląda, że prawdopodobnie nigdy ci nie wrócą - oznajmiła wadera. Teraz byłam już naprawdę wkurzona.
- O bogowie - jęknęłam teatralnie, przykładając sobie łapę do czoła - moce mi zniknęły, nigdy już nie wrócą, będę panikowaaać! - jęknęłam ponownie jeszcze głośniej i rozpostarłam na wyimaginowanym szezlongu. - A prawda wygląda tak, że jeśli nie wrócą, zrobię wszystko żebyś błagała mnie na kolanach o to, by wróciły - oznajmiłam.
- Czyżby? - Oczy wadery złośliwie błysnęły.
- Tak jest - tym razem to moje oczy błysnęły złośliwością.
<Luma? Obyś się nie obraziła za to opo, nie miałam pomysłu do kogo i co napisać>