17 listopada 2017

Od Luciana cd. Terry

− Spokojnie, jutro też jest dzień − zapewniłem waderę, na co ta po chwili przytaknęła głową. Uśmiechnąłem się lekko, by po chwili poinformować machnięciem łapy, aby ta za mną poszła.
− Skoro tak twierdzisz... − dodała, zrównując ze mną krok.
− Może zdradzisz mi, jak masz na imię? − uśmiechnąłem się do niej.
− Terra − mruknęła od niechcenia.
Szczerze mówiąc, ja również nie miałem ochoty na spędzanie czasu z waderą, nie miałem ochoty na cokolwiek. Miałem w planach dowiedzieć się o jakichś ciekawych planach, które ukrywają przed nami alfy — pfu! Gówno dostanę, niczego nie podsłucham. Znaczy się, nie, że ciągle podsłuchuję, ale no czasem mi się zdarza. Ale skoro już zaproponowałem, chyba nie zdając sobie dokładnej sprawy z tego, co mówię, waderze posiłek, mówi się trudno. Jak już powiedziałem, to zrobię. W sumie mógłbym spokojnie.. chamsko... Odmówić. Ale nie, tak nie wypada i blah, blah, blah. Jakby to coś zmieniało. Nie, to nie. I kropa. I co ja się tu wypowiadam, sam do siebie? Nieźle, Luc, brawo...
− Ech... A ty jakoś się nazywasz, czy może bezimienny jesteś? − Trąciła mnie w bok podirytowana. No fakt, zapomniałem, że też się powinienem przedstawić, ale jak już wyjeżdża z fochem...
− Tak, jestem bezimienny, skąd wiedziałaś? − Udałem zdziwionego, na co Terra rozszerzyła oczy.
− C..co...? − wybełkotała, a ja zaśmiałem się.
− Spokojnie, dziołcha − parsknąłem śmiechem, widząc zamarłą Terrę. − Lucian jestem.
Terra zgromiła mnie wzrokiem, jednak zaraz się uśmiechnęła. Ruszyliśmy szlakiem prosto przez las, w stronę polany. Ostatnio widziałem niewielkie stado łośków przy rzece, a to bardzo dobry znak. Postanowiłem, że będzie to idealne miejsce na lunch. Spojrzałem ukradkiem na ciemną waderę, która namiętnie molestowała wzrokiem ziemię u jej stóp, z kwaśną miną na pysku.
− Coś cię gryzie − bardziej stwierdziłem, niż zapytałem.
− Może tak, a może nie − mruknęła. − Nieważne. − dodała, marszcząc brwi.
− No dobra, jak chcesz! − Uniosłem łapy w geście obronnym, stając na dwóch tylnych kończynach. Niedługo potem opadłem z powrotem na cztery łapy.
Przez chwilę panowała cisza, kompletna cisza. Aż denerwująca. Strasznie zaczęła mnie irytować, a jeszcze nie miałem przy sobie żadnej konsoli, nic. W dodatku jakoś droga na polanę trwała dużo dłużej, niż przedtem, kiedy to ja na nią trafiłem. Czyżbym wyprowadził nas w pole? No nie... Holender jasny.

Terro? Uratujesz nas? xD

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template