Skończyłam dziś swoją wartę. Miałam ochotę wskoczyć pod koc i zasnąć na kilka godzin. Najchętniej przespałabym cały dzień, ale dziś muszę coś załatwić… Nic wielkiego- zdać raport Tevarii i poszukać kilku rzeczy w sklepie czy na terenie watahy. Co do sprawozdania- nie cierpię papierkowej roboty. Alfa prosiła o raport z przebiegu mojej dzisiejszej służby jak za każdym razem. Lepiej mieć to na papierze, bo może się potem przydać. Lepsze grzebanie w papierach niż w wilczym umyśle. Spisujemy raporty właśnie dlatego- aby w przypadku danego osobnika czy zdarzenia mieć „dowód” w razie jakiejś sprawy czy coś…
Tak to mniej więcej działa. Czy jakoś tak… Rozumieć, rozumiem, ale gorzej wytłumaczyć to komuś.
Minęłam już rzekę Valar, która jest teraz skuta lodem. Powolnym krokiem stąpałam po zamarzniętej tafli, wbijając pazury w zamarzniętą wodę, aby mieć większą stabilność. Nie chciałam latać. Dzięki piórom utrzymywałam wysoką temperaturę ciała. Futro spokojnie mi wystarcza jako ochrona przed zimnem, jednak nie mam ochotę na walkę z zimnym prądem powietrznym…
Krok za krokiem, coraz bliżej drugiego brzegu. Lód był dosyć gruby, skoro nie pojawiła się żadna rysa. To dobrze. Nie miałam ochoty na kąpiel w zimnej wodzie. A propo- chyba wezmę jakaś kąpiel. Wydaję mi się, że nie śmierdzę za bardzo, lecz mam ochotę na mały relaks przed pójściem spać. Lubię moczyć sobie łapy w ciepłej wodzie. Powinnam jeszcze mieć ten bąbelkowy płyn do kąpieli o zapachu wilczej lilii…
Nagły trzask przywrócił mnie do rzeczywistości. Spojrzałam na podłoże. Na idealnym lodowym lustrze, gdzie moja łapa stykają się z ziemią, pojawiały się pierwsze pęknięcia, które powoli się rozrastały. Nie wyglądało to za dobrze.
Bo nie jest.
Powoli ruszyłam do przodu, nie spuszczając oka z zamarzniętej wody. Nic się nie działo. Kolejny krok. Cichy trzask. Przystanęłam na chwilę, aby wsłuchać się w pewne odgłosy… Przypominało dźwięk łamanych gałązek krzewu jagodowego. Nie podobał mi się ten sygnał… Po chwili do moich uszu dobiegł głuchy huk, gdzieś głęboko pode mną, rozchodząc się po zamarzniętej rzece. A następnie kolejne trzaski, tym razem na powierzchni śnieżnego lustra. A z nimi…
Uciekaj!- pomyślałam błyskawicznie. Natychmiast ruszyłam się z miejsca. Biegłam najszybciej, jak mogłam, ale śliski lód nie ułatwiał sprawy. Tafla pękała coraz szybciej, zbliżając się do mnie, aby głębia pochłonęła swoją nową ofiarę.
"Ale tą ofiarą nie będę ja. Umiem pływać i oddychać pod wodą, ale to nie znaczy, że zawsze w zimie mam ochotę na kąpiel w lodowatej wodzie"- myślałam szybko.
Huk pękającego szkła był coraz bliżej. Nie dam rady dobiec do brzegu… Dobiec nie ale może odskoczyć…? Nie miałam zbyt wiele czasu do namysłu. Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech i…
Wylądowałam gładko na brzegu pokrytym białym puchem. Odwróciłam się, aby zobaczyć rzekę, która właśnie pokonałam. W miejscu, gdzie moje łapy przed chwilą stykały się ze srebrnym zwierciadłem, nie było nic prócz zamarzniętej wody i kawałków połamanego lodu… Gdybym nie zdecydowałam się na skok, zafundowałabym sobie zimną kąpiel na pobudzenie. Zauważyłam, że mam delikatnie rozwinięte skrzydła, gotowe do lotu.
Skrzydła…
Westchnęłam. Ostatnio często mi się to zdarza… A mianowicie fakt, że podczas tego typu sytuacji czasami zdarza mi się zapominać, że posiadam parę silnych skrzydeł gotowych zanieść mnie ku niebu, kiedy tylko zechcę. Wtedy zachowuję się jak wilk wyposażony w cztery pary kończyn. Każdemu może się zdarzać.
Zaśmiałam się cicho pod nosem. Jednak czas wracać do domu. Ponownie rozmarzyłam się o cudownie ciepłej kąpieli w ulubionym zapachu kwiatu lilii…
***
Tak przez pewien czas chodziłam z głową w chmurach. Zauważyłam, że zima w tym roku postarała się, jeśli chodzi o krajobraz typowy dla tej pory roku. Gałęzie zostały pokryte delikatnym szronem, a z nich zwisały maleńkie sopelki, które załamywały światło wschodzącego słońca. Drzewa były nagie, ale to nie znaczy, że straciły swoją urodę. Ziemię pokrywał śnieg w postaci delikatnej kołdry, która ma sprawić, aby ziemia na wiosnę obudziła się wypoczęta. Dookoła panowała cisza, przerywana śpiewem ptaków, które postanowiły nie opuszczać swoich domów. Krok za krokiem, powoli zbliżała się do swojej jaskini. Już czułam zapach swoich ulubionych kwiatów…...i czegoś jeszcze…
Wróciłam na ziemię, zaniepokojona pewnym zapachem. Nie była to sarna, zając czy inne zwierzę. Na pewno nie zwierzyna. Ale wilk.
Nieznany, obcy wilk.
Natychmiast przestawiłam się na tryb bojowy. Zważywszy, że mój węch nie jest najlepszy, sądzę, że obcy jest gdzieś w pobliżu… Bardzo blisko. Wdychając zimne powietrzem przez nozdrza, zauważyłam pewien ruch w niemałej zaspie śnieżnej. Powoli podeszłam, starając się, aby śnieg nie wydał żadnego dźwięku i nie zaalarmował wroga. Ponowny ruch i… Cichy pisk? Nie, raczej coś jak skuczenie. Zaintrygowana, podeszłam bliżej. Odgarnęłam trzęsącą się kupkę śniegu, a pod nią znalazłam małego szczeniaka wilka.
Młody był bardzo wychudzony i zaniedbany. Na swoim czarnym futerku miał plamy po błocie i roztopiony śnieg. Futrzasta kulka bardzo dygotała, prawdopodobnie z zimna, przed którym nie mógł się chronić w żaden sposób. Na moje oko mógł mieć góra miesiąc… Był za młody na śmierć. Co to za rodzice porzucają szczenię na pewną śmierć?! Nie zastanawiając się długo, wyjęłam szczeniaka ze śniegu i położyłam go na swoim grzbiecie. Nie miałam żadnego kocyka czy jakiegoś płaszcza przy sobie, ponieważ ja ich nie potrzebowałam. Jednak wpadłam na pewien pomysł. Rozłożyłam skrzydła przed siebie, tworząc coś w rodzaju… nosidełka dla młodych… Delikatnie chwyciłam zębami skórę małego, aby przenieść go do tego nosidełka. Nie było mi za wygodnie, ale to zawsze jakaś ochrona dla tej niewielkiej kulki. Kiedy znalazł się w środku, ostrożnie przycisnęła go do swojej piersi, aby nie było wolnych przestrzeni na zimne powietrze. Wyglądałam wtedy idiotycznie, ale miałam to w swoich czterech literach. Obchodziło mnie tylko te biedne szczenię…
***
Jakimś cudem dotarłam do swojej jaskini. Z małym, oczywiście. Ostrożnie położyłam go na stercie koców, aby miał miękkie i ciepłe podłoże. Nadal żył, jednak do śmierci miał niedaleko… Cały czas dygotał, szczękając zębami. Przyszłoby się, aby zobaczył go jakiś medyk… Nie chciałam, aby męczył się na mrozie, jednak bez fachowej pomocy może się to źle skończyć dla niego. Zaczęłam szukać jakiegoś grubego koca, który mogły zapewnić komfort termicznych młodemu. Kiedy już znalazłam, ruszyłam w stronę wilczka, aby go szczelnie okryć i wyruszyć w drogę. Jednak coś na zewnątrz przykuło moją uwagę. Ciemne chmury w szybkim tempie zbliżały się do nas, niosąc ciemność i obfite opady śniegu, połączone z silnym wiatrem.Burza śnieżna.
Pięknie.
Ten okaz jest zbyt silny, więc jakiekolwiek wyjścia równałyby się samobójstwem. No nic. Jakoś będę musiała sama postawić młodego na nogi. Mam jeszcze kilka zasuszonych ziół. Pozostaje znaleźć książkę o zielarstwie…
***
Burza nie mijała. Wręcz przeciwnie- przybierała na sile. Nie podobało mi się to. Siedziałam na skraju mojej jaskini, obserwując potęgę i zniszczenie, jakie niosła ze sobą zamieć śnieżna. Wiatr plątał moje futro, ale nie zwracałam na to uwagi. Szukałam końca tej burzy. Nie o to chodziło, że nie lubię takiej pogody. Wręcz przeciwnie- uwielbiam obserwować potęgę natury i czuć szacunek wobec jej mocy. Teraz jednak marzyłam, aby ten szał pogody się już zakończył. Młody potrzebuje pomocy, a ja potrafię tylko podstawy. Obiecałam sobie, że jak wydobrzeje, znajdę mu nową rodzinę. I zacznę uczyć się, aby zostać medykiem…Ze szczeniakiem jest trochę gorzej. Udało mi się go wyciągnąć z hipotermii, ale teraz ma bardzo wysoką gorączkę, silny kaszel, płytki oddech, i co jakiś czas majaczy. Jak go pierwszy raz spotkałam, poczułam, jak pewna więź z tym słodkim wilczkiem zaczęła się tworzyć. Teraz ta więź między mną a nim powoli się wzmacnia. Dlatego tak strasznie się boję o niego…
Nagle coś usłyszałam. Odwróciłam się i zobaczyłam, jak szczeniak się porusza. Szybko podeszłam do niego. Majaczył, ale powoli otwierał oczy. Moim zaskoczeniem było, że szczeniak ma różnokolorowe tęczówki- jedna była złota, a druga błękitna… Wilczek odzyskał pełną świadomość. Zrobił wielkie oczy i uciekł pod koc, którym go przykryłam. Podniosłam koc do góry. To, co zobaczyłam, upewniło mnie, że nie był dobrze traktowany. Patrzył na mnie oczami pełnymi strachu i bólu. Kiedy ja zrobiłam krok w przód, ten automatycznie uciekał do tyłu. Przednią łapę trzymał w powietrzu, co mogło świadczyć o jakimś urazie…
-Proszę, nie rób mi krzywdy… -zapiszczał szczeniak.
-Co? -zapytałam zaskoczona. -Nie mam zamiaru robić ci krzywdy… -
Młody spojrzał na mnie niepewnie. Nie ufał mi.
-Gdzie jestem? -zapytał cicho.
-Na terenie Watahy Smoczego Ostrza -odpowiedziałam spokojnie, powoli siadając na posadzkę. -Znalazłam cię w zaspie śnieżnej. Nie wiem, co ty tam robiłeś, ale to było bardzo niebezpieczne… Twoi rodzice na pewno się o ciebie martwią… - jego spojrzenie miało teraz wyraz cierpienia i ogromnego bólu oraz żalu. Zauważyłam to.
-Co się stało z twoimi rodzicami? -zapytałam ostrożnie. A wilczek spojrzał na mnie z łzami w oczach.
-To oni mnie porzucili w tym śniegu. Zostawili na pewną śmierć… -i zaczął powoli płakać. Zbliżyłam się do niego i przytuliłam go. Ten bez oporu wtulił się w moją pierś. Przez kilka minut mały płakał cicho, a po chwili zamilkł. Postanowiłam przerwać ciszę.
-Jak masz na imię? -
-A…-smarknął -yoko… -
-Masz śliczne imię. -powiedziałam i przytuliłam go mocniej. Po chwili do moich uszu dobiegł jego wesoły śmiech. I cisza… Odwróciłam się. Zobaczyłam, że burza minęła, ustępując miejscu promieniom słonecznym. Czas zabrać Ayoko do medyka, aby go opatrzył i do Alfy, żeby go przedstawić i… zdać raport? Przez to całe zamieszanie zapomniałam o tym raporcie… Również zaczęłam się śmiać. Szczerym śmiechem.
***
Minęło już kilka tygodni. Ayoko czuje się już zdecydowanie lepiej. Okazało się, że łapa została lekko potłuczeń, czyli nic groźnego. Po odwiedzeniu medyka poleciałam przedstawić Ayoko Tevarii i uzyskać zgodę na jego adopcję. Młody przyjął tę wiadomość dobrze, choć na początku był bardzo nieufny. Opowiedział mi nieco o swoim życiu w poprzedniej watasze. Niechętnie wspomina tamte chwilę…W jego poprzednim domu istniała pewna przepowiednia, że ich wataha zostanie zniszczona, a wszyscy zostaną zabici przez wilka o oczach w kolorze błękitu morza i złota tarczy słońca. Wtedy narodził się Ayoko. Jego rodzice myśleli, że to o niego chodzi. Poszli więc do tamtejszej alfy, a to powiedziała im aby zgładzić szczeniaka. Rodzice jednak byli zbyt słabi, aby ich syn zginął z łap innego wilka, więc porzucili go, myśląc, że to nie jest zamieszkana kraina…
Na szczęście ich syna, mylili się.
Tak więc Ayoko teraz mieszka ze mną…
I powoli muszę przyzwyczaić się do tego, że mały mówi na mnie mama…