Cofnęłam czas. Wraz ze mną w tę podróż wybrała się Toxikita, teraz ze zdumieniem rozglądająca wokoło.
- Gdzieś ty nas przeniosła?!
Faktycznie, okolica zmieniła się nie do poznania. Trudno było poznać, że wciąż jesteśmy w tym samym miejscu. Właściwie byłam pewna tego faktu, tylko dlatego, że to wiedziałam. Nic nie było ukształtowane, tak, jak w czasach współczesnych. Las najwyraźniej jeszcze nie istniał. Co najważniejsze, nie było dookoła żadnych niebezpiecznych stworzeń.
Warknęłam z poirytowaniem.
- Nigdzie.
- Czyli?!
- Daj mi się skupić!
- Przestań wymigiwać się idiotycznymi odpowiedziami!
Westchnęłam i zamknęłam oczy.
- Jesteśmy tu.taj. Tyle musisz wiedzieć. A teraz rusz się, zanim coś nas zaatakuje.
Puściłam się pędem przed siebie. Jak dobrze, że znałam naprawdę stary obiekt niedaleko lasu.
Zahamowała gwałtownie przed skałą, szukając odpowiednich znaków. Tuż za mną stanęła Toxikita.
Desperacko macałam łapą ścianę. No co jest?
Tox prychnęła ze złością.
- Coś ci nie wyszło.
To akurat zdążyłam sama zauważyć.
Zaczęłam zastanawiać się, co mogło pójść nie tak. Czyżbym się przeliczyła? Jednak nie był to tak stary obiekt, jak sądziłam? Obeszłam olbrzymi głaz, uważnie go oglądając. Poirytowana wilczyca szła za mną.
- Po wiesz mi wreszcie, o co chodzi?
Uparcie milczałam. Nie miałam zamiaru rozpraszać się przez zbędne dyskusje.
Nie sądziłam już, że znajdę owe magiczne wzory. Szukałam czegoś innego.
Wyczułam pod opuszkami nieco większą szczelinę. Nagłym ruchem szarpnęłam za nią. Skała oczywiście się nie poruszyła, lecz nie o to mi chodziło.
Progestro.
Skała rozwarła się, tworząc wejście do środka niewielkiej, rotundowej jaskini z wysokim pułapem.
Wyszeptałam jeszcze parę słów w starodawnym języku, aby utrwalić zaklęcie. Z boku, na kamiennej ścianie pojawiły się znaki.
Ledwo przekroczyłyśmy próg jamy, znów dał mi się we znaki ból łapy. Zacisnęłam zęby. Na moje szczęście wadera stała do mnie tyłem i niczego nie zauważyła. Rozglądała się uważnie po pomieszczeniu. Dla mnie nie było w nim nic nadzwyczajnego, bo już je widziałam. Jedynie nie nosiło jeszcze oznak starości.
Oparłam się o ścianę, gotowa odbyć naradę z tą wojowniczą wilczycą.
- Mamy poważne kłopoty. Należałoby się nad nimi zastanowaić - powiedziałam beznamiętnie, a już na pewno nie przyjaźnie. Zła, sponiewierana i zmęczona nawet nie próbowałam silić się na miły ton.
- Właśnie - warknęła. - Chyba POWINNYŚMY coś zrobić.
Wyjrzałam na zewnątrz. I zamarłam.
W oddali wydać było tumany kurzu, oznajmujące, że zbliżają się jakieś istoty. Duże i niezbyt przyjazne. I, na nasze nieszczęście, chyba nawet wiedziałam jakie.
- Wiesz co, pomyliłam się - Toxita spojrzała na mnie z zainteresowaniem. - Mamy NAPRAWDĘ ogromne kłopoty.
<Toxikita?>