Bez zastanowienia skinąłem głową w jej stronę, dziękując za opiekę. W myślach podziękowałem też Ann, to pewnie ona mnie tu dostarczyła.
Wyszedłem na chłodne powietrze, wciągając je do płuc, wypełniając je nim po brzegi. Rześki ranny wiaterek owiewał moje futro i orzeźwiał organizm.
W jednej chwili, cicho jak cień, pomknąłem szybkim truchtem w stronę jednej z wielu polan. Dziś wypadał dzień treningu, a poza tym byłem głodny. Musiałem odzyskać siły po tamtej umiejętności, a sama drzemka nie była wystarczająca.
- Dobra, czarnuchu – mruknąłem wesoło, wybiegając na polanę, pośrodku której złowrogo łypało na mnie drzewo z dużą dziuplą. Uschniętę konary i gałęzie pochylały się złowieszczo, jakby drzewo próbowało sięgnąć po cokolwiek żywego i zjeść to, a półmrok panujący wokół tylko potęgował to wrażenie. Dla mnie to jednak było miejsce treningu, gdzie ćwiczyłem swój refleks.
Rozgrzałem mięśnie, robiąc kilka pomniejszych ćwiczeń, po czym wskoczyłem na pień drzewa i zacząłem się wspinać ku górze, wczepiając szpony w martwą korę i łyko. Czekało mnie piękne półtorej godziny.
***
Gdy słońce wzeszło całkiem, rozjaśniając tereny dookoła, wybiegłem truchtem z polanki, zziajany lekko po treningu. Byłem głodny, czułem nieprzyjemne ssanie w żołądku. Bardzo nie lubię być głodny.
- Czuję jelonki... - Mruknąłem do siebie, i wykonałem jeden z prostszych tricków, czyli w jednej sekundzie skoczyłem w lewo, obracając swoje ciało o 90 stopni w tym samym kierunku, i nie przerywając biegu, ruszyłem przez zarośla. Dzięki takiemu drobiazgowi nie tracę czasu ani prędkości przez skręt, muszę tylko odpowiednio rozłożyć masę i użyć mięśni.
Po chwili bieg zmienił się w trucht, po czym zacząłem się powoli i bezszelestnie skradać. Między liścmi mignęło mi parę brązowych kształtów. Wiatr wiał mi w pysk, więc stado jeleni i łani nie mogło mnie wyczuć. Po chwili ruszyłem na polowanie, nie wyczuwając obecności innych wilków.
***
- Wspólnie? - Zapytałem powątpiewająco waderę, która niemal przeszkodziła mi w polowaniu. Ann, a jakżeby inaczej. - Czy się mylę, czy to ja urwałem nogę temu jelonkowi? - Zapytałem, nie patrząc nawet w stronę wierzgającego zwierza, tylko kładąc łapę z wysuniętymi mocno pazurami na jego strzaskaną kończynę, albo raczej jej resztki, wystające z ciała. To tylko przysporzyło bólu małemu.
- Byłam tu pierwsza – zastrzegła wadera, kładąc łapę na szyi jelonka, na co mały zareagował kwikiem – zresztą to ja je pierwsza chciałam zaatakować...po prostu mnie ubiegłeś. - Prychnęła, patrząc mi w oczy. Drugą łapą zacząłem drapać delikatnie zad małego, co tylko wzmogło jego wierzganie.
- Dobra. Dzielimy się. Zostaw coś dla mnie. - Rzuciłem niechętnie, po czym odsunąłem się od już niemal martwego malucha. Ann z uśmiechem rozdarła gardło naszego śniadania, po czym napiła się krwi i zatopiła kły w drgającym ciele. Kwik ustał, a ja oblizałem wyschnięte wargi, czekając aż wadera skończy. Ahh, szlag niech strzeli moje maniery. Czemu oddałem jej swoją zdobycz.
- Dobra, Twoja kolej – mruknęła Ann, oblizując futerko z krwi. Z delikatnym uśmiechem podszedłem do trupa i zatopiłem krwi w reszcie mięsa i flaczków, posilając się. Mimo, że przez nią nie najadłem się do syta, a nawet dalej czułem lekki głód, po tym skromnym posiłku, to...polubiłem tę dziwną waderę.
Ann? To co teraz robimy? ^^