− Kim jesteście? − zapytał pierwszy, biały, z rosyjskim akcentem i kłapnął szczęką, zgrzytając ostrymi zębiskami. Aż ciarki mnie po tyłku przeszły.
− Ja to załatwię − szepnąłem Terze na ucho i wyszedłem na przód, zmuszając się do wymuszonego uśmiechu. − Hola amigos! My być z inna wataha, nie być zło! Wy być zło? Malvado o bueno? Eeech? − mówiąc, gestykulowałem łapami na wszystkie możliwe sposoby. – Chwila, chyba nie ten język... Jak wy to w mateczce rasyji mówicie? – zaciąłem się, a wilki spojrzały po sobie. W oddali usłyszałem chichot Terry.
− Drwisz sobie z nas?! − znowu zawarczał, wysuwając pazury.
− Wowowow, oookej, Terra, twoja kolej! − Wycofałem się tyłem do Terry, chowając się za nią, mimo swojego przewyższającego ją o dwie głowy wzrostu.
− O matko... − Złapała się za głowę i spojrzała na rozmówcę. − Przepraszam, kolega ułomny. − Nadepnęła na moją łapę, a ja stłumiłem w sobie krótki pisk. – Przepraszamy za najście, zgubiliśmy się w lesie i wyszliśmy poza tereny naszej watahy...
− Mhmmm... − zamyślił się drugi, mierząc mnie wzrokiem. − Rozumiemy, przepraszamy za nagłą agresję. Gerald, chodź. − Machnął łapą, a biały wilk poszedł w ślady drugiego, który już ruszył w dal.
Kiedy wilki odeszły, Terra zerknęła na mnie, załamana. Zaczęła truć mi morały, że nie wyskakuje się z takim czymś do obcych, i że mogła to być obraza dla ich watahy i narodowości, i blah, blah, blah.
− Teraz rozumiesz? − skończyła, po piętnastu minutach gadaniny. Odetchnąłem z ulgą, a ona już otwierała pysk, by coś powiedzieć, ale zakryłem jej go łapą.
− TAK, zrozumiałem. – Uśmiechnąłem się jak najniewinniej, jak potrafiłem, a Terra westchnęła z dezaprobatą.
− Nigdy. Więcej. – powtarzała sobie i poszła gdzieś w krzaki.
− Ej, Terra, gdzie leziesz? Wait for me, woman! − Potruchtałem za nią, a ta zaczęła śmiać się z mojej, jakże zacnej, wymowy. − Miks sa minust naeravad?
− Gościu, ile ty znasz języków? − zapytała pomiędzy śmiechem, spoglądając w moją stronę.
− Dokładnie.. z cztery, może pięć − zwróciłem oczy ku niebu, przypominając sobie każdy możliwy język.
− Nawet nie pytam, jakie to są języki, i nawet nie chcę tego wiedzieć. − Rozszerzyła lekko oczy, idąc dalej.
− Emm... A masz jakiś pomysł, jak wrócić? − zagadnąłem, a Terra westchnęła.
− Zdajmy się na los − Wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się lekko.
Drogę kontynuowaliśmy i na szczęście, udało nam się wrócić na trasę, akurat idealnie na polanę. Jednak, niestety, ten dzień nie uśmiechał się nam, gdyż przed nas wyskoczyły młode dziki. Młode dziki, w lesie. Same? Na bank nie. Młode dziki równa się matka, która może ci wyskoczyć przed pysk z ostrymi kłami, znikąd. Młode dziki równa się klapa. Jeronie, dej mie pokoj...
Terro? XD