- Możecie iść ze mną? Lepiej znacie ,,to coś,,co siedzi w ciele Shante - szepnąłem cicho, kierując swój wzrok przed siebie. Czułem ich obecność, ich przestraszone myśli wyczuwałem na kilometr. One chciały dla niej jak najlepiej, dlatego stały się moimi wspólnikami. Twierdząco skinęły głowami i delikatnie unosząc się nad ziemią, pofrunęły w stronę jaskini Shante. Zerwałem się do biegu, by za nimi nadążyć. Po chwili znajdowaliśmy się już przed jaskinią.
Zapukałem. Nikt nawet nie odpowiedział. Zapukałem po raz kolejny z nadzieją, że otworzy mi Shante, a nie jej wściekły sobowtór. Po ponownej ciszy sam wszedłem do środka.
- Chce porozmawiać! - krzyknąłem, a echo rozniosło się po całej jaskini. Pod moimi łapami zatrzęsła się ziemia, a ja sam w jednej sekundzie zostałem powalony na ziemię.
- Wynocha! - wrzasnęła, szczerząc kły. Jej śliną obryzgała mój pysk.
- Elsey, myślałaś, że się nie zorientuje? - warknąłem, spychając ją z siebie. Ta popatrzyła na mnie z chytrym uśmiechem. Śmiała się szyderczo, wolnym krokiem okrążając moje ciało.
- Nie zapomniałeś hmm? - syknęła mi do ucha, aż w środku mojej głowy zawirowały nerwy. Przemilczałem to, ostro zaciskając zęby.
- Jednak aż taki głupi nie jesteś - posłała mi oczko, jednocześnie oblizując cały swój pysk. Odrzuciła ciało Shante na ziemie, a sama pokazała mi się jako cień. Tak samo obrzydliwa, jak wtedy, jest zniszczona od środka i do tego została wybrana. Do zabijania i niszczenia, to jedyny powód jej obecności na tym świecie. Wbiłem ze zdenerwowania pazury w ziemię. Jednym skokiem chciałem znaleźć się przy ciele Shante, jednak wylądowałem na ziemi.
- Ani się waż jej dotykać! - wrzasnęła, wydzierając z wnętrza swojego mitycznego ciała niski, ciężki głos.
- ONA JEST MOJA - zmarszczyła cielisty łeb, ukazując swoje ciemne kłaki.
-Popatrz...jak mogłeś ją zostawić kochaniutki? Niby ja kochasz, a pozwoliłeś jej zostać ze mną? Bo co? Bo dziadulek zmarł? Przykre, był równie żałosny, jak ty - zaśmiała się ironicznie, oblizując brudny z ziemi pazur. Miałem ochotę skoczyć na na i zetrzeć jej tę tępą mordę z twarzy. Ale nie mogłem, nie istniała bowiem realnie.
- Została tu sama, a ty, jak dziecko opłakiwałeś jakiegoś starca. I co? Nie czujesz się winny, popatrz na nią. Ona ma cię dosyć, jesteś źródłem jej problemów. To przez Ciebie tutaj leży - syknęła, przechodząc swoim ciałem przez moje.
- Jej problemem jesteś ty! - krzyknąłem, warcząc wściekle na przeciwniczkę. Juz zniszczyła mi życie, drugi raz tego nie zrobi.
Shante?