Jak śmiała, jak w ogóle, SKĄD ona się dowiedziała o eksperymentach?! Z każdą wymyślną odpowiedzią, zwiększałam nacisk na krtań wadery. Już chciałam wykonać ostateczny ruch, kiedy usłyszałam trzask łamanej gałęzi. Na ułamek sekundy uniosłam łeb do góry, a w moje oczy rzucił się spadający w naszą stronę konar. Wystarczyła chwila nieuwagi, zwolniony uścisk, a Antilia odepchnęła się ode mnie tylnymi łapami, zadając mi tym cios w brzuch, lecz adrenalina pulsująca w żyłach skutecznie złagodziła go. Już chciałam się na nią rzucić, kiedy poczułam ogromny ból w okolicy kręgosłupa i niewyobrażalny ciężar na grzbiecie, oraz trzask pogruchotanych kości. Rozszerzyłam oczy, wyjąc z bólu. Antilia przyglądała mi się półtora metra dalej, w niemałym szoku. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, a ja, bezsilnie próbując się unieść, musiałam znieść okrutny ból, porównywalny do tego. Film mi się uciął, a ja w tym momencie przepraszałam w myślach Alpina, że się go nie posłuchałam...
***
Ledwo otworzyłam oczy, a już zaczęło mnie razić światło. Zawarczałam i chcąc się podnieść, poczułam koszmarny ból przy klatce piersiowej, taki, że zabrakło mi tchu na obecną chwilę. Miałam wrażenie, że się duszę. Zaczęłam płytko oddychać. Zamrugałam parę razy, rozrzutnie rozglądając się po jaskini, w której nie wiem jakim cudem się znalazłam. Mój wzrok jednak zatrzymał się na białej waderze, śpiącej w jej rogu. Antilia. Ona mnie tu przywlokła? Niemożliwe... A może jednak?
− Ej, śpisz, czy udajesz? − zagadnęłam, biorąc w pysk niewielki kamyk i rzucając go idealnie w łeb wadery.
− Ałć! Śpię, nie widać?! A ja myślałam, że mi podziękujesz... − mruknęła, rozmasowując obolałe miejsce. Wstała i podeszła do mnie, uśmiechając się pod nosem. Czy ona..? Czy ona się uśmiecha, bo co, bo leżę u jej łap? O nie, kochana, tak być nie będzie!
− I co się lampisz, aż taka zajebista jestem? − wyszczerzyłam kły w podłym uśmieszku, na co wadera przewróciła oczami.
− Życie ci uratowałam, babo! − warknęła, a ja zarechotałam pod nosem.
− Bardziej mi je uprzykrzyłaś. Och, masz rację, jaśniepani, DZIĘKUJĘ ZA TO, ŻE NIE MOGĘ CHODZIĆ. − specjalnie uniosłam ton głosu, by każde przechodzące obok jaskini stworzenie mogło nas idealnie usłyszeć.
− Rany boskie, na świętą Theris, co z tobą nie tak?! − wrzasnęła, aż słychać było ptaki zlatujące z drzew.
− Dużo. − podparłam łeb o łapę, kompletnie niewzruszona słowami Antilii. Ona natomiast patrzyła na mnie z otwartymi szczękami, jakby chciała zaraz paść w objęcia bogów, rozczarowana moim zachowaniem.
− Weź ty się lecz, bo prędzej zdechnę, niż będę z tobą przebywać w jednej jaskini − pokręciła głową z dezaprobatą, odchodząc wgłąb groty, a mi wpadł szatański pomysł do łba.
− Prędzej zdechniesz, powiadasz...? − uśmiechnęłam się tajemniczo, a gdyby coś takiego istniało, to zapewne nad moją głową zapaliłaby się lampka.
Antilio? Toxi nie będzie taka milusia, he he. >:3