Po obu stronach nieformalnej drogi rosły około metrowe krzaki. Najwyraźniej w tutejszej puszczy istnieje wśród flory zasada, że pierwsze miejsce zarezerwowane jest dla krzaczorów, dopiero po nich ma prawo wyrosnąć coś większego. Całkiem nieźle się te krzaczki ustawiły.
Wędrowałem dalej w głąb boru, gdy nagle w chaszczach coś zaszeleściło. Przystanąłem i z zaciekawieniem obserwowałem, co się wydarzy dalej. Coś trzasnęło, huknęło i z zarośli wyskoczył biały basior. Miał w oczach obłęd i ciężko oddychał. Hrychając nieudolnie otrzepał futro, jakby chciał pozbyć się tkwiących w nim gałęzi i innego ustrojstwa (co i tak nic nie dało, bo nadal był cały w częściach uschniętych roślin), po czym wyprostował się, równocześnie napinając mięśnie i ogłupiałym wzrokiem spojrzał w dal. Nagle jakby mnie zauważył. Odskoczył niczym rażony prądem na ładnych parę metrów i zatrzymał się w takiej pozycji, że był złudnie podobny do przerażonej zwierzyny. Stwierdziłem, że chyba powinienem go jakoś uspokoić, bo faktycznie miał panikę w ślepiach.
Uważnie obserwował jak odgarniam grzywkę z oczu, po czym próbując wydawać się jak najbardziej przyjazny zaczynam:
- Jestem Naxet - wykrzywiłem usta w nieśmiałym uśmiechu - A ty?
Agres? (: