- Mam je od urodzenia, to nic takiego. - zapewniłem, widząc zaniepokojenie w jej oczach - Keseme twierdzi, że powinny wysuwać się z nich skrzydła, ale jeszcze tego nie opanowałem.
Posłałem jej ciepły uśmiech. Spojrzałem w gwiazdy migoczące na niebie. Księżyc oświetlał delikatnie liście, które z każdym dniem stawały się coraz bardziej czerwone.
- Za kilka dni mamy rocznicę, wiesz? - szepnąłem jej do ucha.
- Szybko minęło. - stwierdziła i wtuliła się w moją sierść.
Delikatnym ruchem łapy skierowałem głowę wadery w swoją stronę. Spojrzałem w turkusową barwę jej oczu. Odbijały się w nich święcące punkciki z granatowego nieba.
Pocałowałem ją lekko w pyszczek.
- Wracajmy już. Wolałbym nie ziewać podczas spotkania z twoją mamą. - powiedziałem pół żartem, pół serio.
Przyznała mi rację i ruszyliśmy w stronę jaskini Lirii. Zauważyłem, jak zasypia idąc przed siebie. Gdy prawie weszła w drzewo, postanowiłem wziąć ją na grzbiet.
Sunąłem powoli przed siebie, by nie zrzucić niechcący ukochanej na ziemię. Nuciłem pod nosem melodię, którą kiedyś moja mama usypiała Ingreed, a gdy przyszliśmy na świat, Keseme i mnie.
Wszedłem do wnętrza domu i zapaliłem małą lampkę. Położyłem śpiącą już waderę na posłanie i przykryłem czule kocem.
Uśmiechnąłem się do niej na pożegnanie i poszedłem do siebie.
Lirciu?