− Ahahah.. Przecież to nic takiego... Znaczy się, nie mówię, że jesteś nieważny, nie! Jesteś bardzo ważny! Znaczy.. Jak każdy wilk... No, kurczę, wiesz, o co mi chodzi! − pacnęłam się łapą w pysk, a Liff zaczął się śmiać.
− Rozumiem, rozumiem − wyszczerzył ząbki w rozbrajającym, szerokim uśmiechu i strzepnął z oczu biało-zieloną grzywkę.
Uśmiechnęłam się na wieść o tym,że Liffifah nie pomyślał o nie-wiadomo-czym, bo to by mogło źle wpłynąć na naszą, co prawda kilkugodzinną, ale przyjaźń.
− Wiesz, Liff, nie, że coś, ale mam pewną sprawę do załatwienia... Sam rozumiesz − zaśmiałam się lekko. − Zobaczymy się później? − zamerdałam entuzjastycznie ogonem, a Liff pokiwał energicznie głową, na znak, że się zgadza.
− Jasne, czyli widzimy się późnej? − puścił mi oczko, szczerząc ząbki w uśmiechu.
− Tak! − podskoczyłam uśmiechnięta i ze szczęśliwą mordką wybiegłam z jaskini, kierując się na miejskie targi.
Wbiegłam do Centrum i zaczęłam rozglądać się za bazarami z różnego rodzaju roślinnością. Szukałam wzrokiem tego, do którego chciałam się wybrać, ale nie mogłam go znaleźć. Już chciałam się poddać i wracać, kiedy zauważyłam znajomą twarz. Popędziłam w kierunku starszego basiora, który akurat porządkował zioła, a kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się serdecznie.
− Witaj, kochaniutka − poczochrał mnie po głowie. − Co dla ciebie, moja miła?
− Dzień dobry wieczór! − uśmiechnęłam się szeroko, a starzec zaśmiał się. − Ja poproszę Kwiat Frencholis.
− Frencholis? Dziecko, przecież jesteś taka śliczna, czemuż to chcesz zmienić wizerunek? − Basior nie ukrywał zdziwienia, a ja wzięłam głęboki wdech i zaczęłam mówić.
− Kupuję Kwiat Frencholis, ponieważ odnoszę wrażenie, że wyglądam tak samo, jak inne wilki, a ja strasznie nie lubię papugować! Znaczy, ja wiem, że rodzimy się już tacy, no ale prze pana, bez przesady! Wolę się wyróżniać z tłumu, niż być myloną z kimś innym! − powiedziałam wszystko na jednym wdechu i złapałam łapczywie powietrze, odpychając głęboko. − Rozumie mnie pan, prawda? − uśmiechnęłam się jak najbardziej niewinnie, na ile pozwalał mi mój uśmiech.
− O kurczaki... No dobrze, sprzedam ci ten kwiatek.... − staruszek westchnął zrezygnowany i podał mi odpowiednie zioło, a ja dałam mu kwotę siedmiuset Lupusów. − Pamiętaj, zaparz sobie herbatkę i w całości włóż do wrzątku Kwiat.
− Tak, tak, wiem, prze pana. Dziękuję! − ucałowałam sklepikarza w policzek i puściłam się pędem przez las w stronę mojej jaskini, wraz z workiem z Kwiatem Frencholis w środku.
Gdy wpadłam do jaskini, pierwsze, co zrobiłam, to nalałam do misy wrzącej wody z dziury w ziemi, pod którą znajdowały się gejzery ogrzewające całą jaskinię. Odpakowałam z woreczka Kwiat Frencholis i delikatnie zamoczyłam go w misie, patrząc, jak woda zmienia kolor na pudrowy róż. Odczekałam pół godziny, tak, jak pisało na karteczce doczepionej do worka i przysunęłam sobie herbatę pod nos. Nie myśląc za wiele, wypiłam herbatę na raz, dodatkowo połykając mięciutki kwiatek, który swoją drogą smakował jak maliny... Po kilku minutach zrobiłam się nagle śpiąca. Pomyślałam, że to przez wywar, i tak właśnie było. Ziewnęłam przeciągle i ułożyłam pyszczek na łapach, oddając się w objęcia Morfeusza...
~***~
Obudziło mnie... Szturchanie w bok...? Otworzyłam powoli oczy, a przed sobą miałam pysk Liffifaha. Wydałam z siebie krótki pisk i odskoczyłam od białego basiora, o mało co nie wywracając się przy tym.
− Kim jesteś, i co zrobiłaś z Gryfny?! − warknął i przystąpił do pozycji bojowej.
Kiedy chciałam wyjaśnić cokolwiek, Liff rzucił się na mnie, lądując przy tym na okorakiem na moim brzuchu, warcząc.
− Liffifah, głupolu, to ja! − próbowałam zepchnąć z siebie basiora, na marne. − Gryyyyyfnyyy!
Kiedy usłyszał powyższe zdanie, zamarł.
− Gry... Fny..? − przechylił łeb jakby nie dowierzał.
− Zejdź ze mnie! Nie po to ci tyłek ratowałam, żebyś mnie nim teraz zgniótł!
− Tja. To ty − zaśmiał się i zszedł ze mnie. − Ale... Czegoś tu nie rozumiem. Coś ty zrobiła? − zaczął obchodzić mnie z każdej strony.
− Dłuuuga historia, szkoda gadać − machnęłam niedbale łapą, a Liff w dalszym ciągu mnie okrążał, a nawet wąchał. − A co?
− Nie, po prostu... No po co? − przysiadł, chwilowo marszcząc brwi.
− Może kiedy indziej ci powiem, a zresztą, błahy powód, serio − przekręciłam oczami, uśmiechając się. − A co, źle wyglądam?
Liffifah? Co sądzisz o moim wyglądzie? owo