− Kim jesteś?! − zawołała biała wilczyca, której nie mogłam dojrzeć z powodu zakrywającej ją powłoki liści.
− Mogłabym zadać to samo pytanie tej, która mi sprzątnęła obiad sprzed nosa... − warknęłam, odsłaniając lekko pożółkłe zębiska.
Tox, przypomnij sobie słowa Alpina... „Skończ być oziębłą suczą” — w mojej głowie rozbrzmiała aluzja jego głosu, mówiąca mi, bym przestała zachowywać się w ten sposób. Jednak nie przewidział tego, że nie jestem do końca normalna, nie przewidział mojego ruchu. Trzeba było nie zaczynać. Wpięłam pazury w ziemię, a spod moich łap w stronę drzewa przebiegła zielonkawa, toksyczna smuga, trucizna. Drzewo w kilka sekund obumarło, pozostawiając wilczycę w niemałym i niekrytym przez nią szoku. Machnęła skrzydłami i zleciała na dół, przybierając pozycję bojową. Zarechotałam, zbliżając się do wilczycy, na co ta również kroczyła w moją stronę. Nim się obejrzałam, byłam z nią niemalże naprzeciwko, tyle że byłam o pół głowy wyższa od niej. Mogłam w ten sposób bardziej jej się przyjrzeć, choć szczerze mówiąc, zwyczajnie mi się nie chciało. Widząc wzrok wilczycy, od razu wiedziałam, że jej nie polubię. W sumie każdy nowo poznany wilk otrzymuje z mojej strony takie samo miano. Chociażby taka Nathing...
− Mów, ktoś ty! − warknęła ponownie, mrużąc oczy, jak gdyby chciała mnie tym ostrzec przed swoją złością.
− ... − przez chwilę milczałam, biłam się z myślami. Posłuchać się Alpina? Czy dalej w to brnąć? Niby obiecałam sobie to i owo, no ale to nie jest takie 'hej, siup'. Przygryzłam dolną wargę, lecz postanowiłam zrobić ten 'pierwszy kroczek', mimo bijącej ode mnie niechęci. − Toxikita. Twoja kolej, paniusiu − uśmiechnęłam się wrednie. „Ups, wygląda na to, że coś mi się wymsknęło...”.
− Paniusiu?! − już chciała się na mnie rzucić, jednak w ostatniej chwili przystanęła, zamykając oczy i wciągając gwałtownie powietrze, robiąc przy tym kilka wdechów. No nieźle! − Jestem Antilia. Sorry, że ci przeszkodziłam... − ostatnie zdanie bardziej wysyczała, niż powiedziała. Prychnęłam pod nosem, przekręcając oczami.
− A przeprosić za szarpaninę, to już nie wypada? − dogryzłam, stawiając krok w jej stronę.
− Och, co to, to nie, kochaniutka. Ja cię przepraszać nie będę. To ty na mnie naskoczyłaś i próbowałaś zagryźć! − podniosła ton, również stawiając krok do przodu.
− Nic by się nie wydarzyło, gdybyś mi obiadu nie spłoszyła! − wydałam z siebie głośniejsze warknięcie, które o dziwo nie odstraszyło Antilii.
− No to masz problem! − krzyknęła i zamachnęła się łapą, wskutek czego oberwałam.. Z plaskacza...?
− Ty mała... − wysyczałam, ponownie rzucając się na Antilię, jak to było przedtem.
Przeturlałyśmy się kawałek dalej, prawie że lądując w pobliskiej rzeczce. Gryzłyśmy się, ale nie były to obrażenia większego stopnia. Znaczy się, dla mnie. Po moim ugryzieniu widocznie osłabiłam Antilię, choć i tak mnie to dziwiło, że ta trzyma się jeszcze na nogach. Ostatecznie, to ona wylądowała na mnie, przytrzymując mnie łapami o klatkę piersiową.
− Zabieraj tę krzywą paszczę z dala ode mnie! − wrzasnęła, czym jeszcze bardziej pogarszała swoją sytuację, a mnie rozzłościła.
− Ja ci dam! − odepchnęłam się, jakimś cudem, tylnymi łapami i odbiegłam od Antilii, okrążając ją.
Zaczęłyśmy chodzić w kółko. Jak widać, żadna nie chciała zostać powalona na ziemię, przez co nie spuszczałyśmy z siebie wzroku...
Antilio? >:D