- Skoro nie chce być oprowadzona, to ja się nie narzucam – mruknąłem cicho, zwieszając łeb i przymykając oczy – wadery są takie upierdliwe. - Dodałem po chwili, i zacząłem rozmyślać nad swoim snem.
Pamiętałem, że śnił mi się kolejny koszmar z szkieletami wilków, ale nie mogę wpaść na to, co jeszcze tam było. Znowu zapominałem, znowu nie będę pamiętać co mam zrobić.
- Ehh, to takie upierdliwe. - Westchnąłem, moszcząc się wygodnie na kupie zeschłych liści, pokrywających ziemię. Miałem ochotę tylko na zdrową drzemkę, tym razem jednak mając nadzieję, że będzie to spokojny sen.
Ułożyłem się wygodnie, kładąc łeb na łapy i podwijając ogon do siebie. Nie omiotłem nawet otoczenia spojrzeniem.
- Jeśli mnie coś zje, to zje. Oby się zadławiło. - To zdanie, wypadające z mojego pyska, skwitowało całą sytuację, a ja najzwyczajniej w świecie wpadłem w objęcia Morfeusza.
***
Ryk niedźwiedzia.
Zerwałem się na równe łapy i skoczyłem w zupełnie przeciwną stronę, niż słyszałem niebezpieczeństwo i zobaczyłem, że niedźwiedź nie zwraca uwagi na mnie – tylko na biało czarną waderę, powoli cofającą się w stronę drzew. To ta całą Alka...Aśka...eeee...
- Anka. Annabell! - Przypomniałem sobie, ciut za głośno. Wadera spojrzała w moją stronę, a niedźwiedź dostrzegł...a raczej dosłyszał moją obecność.
- Ty?! - Wykrzyknęła wadera, a wtedy niedźwiedź zaryczał i rzucił się w jej stronę, by po chwili skoczyć, wyciągając ku niej pazury. To zadziałało na mnie jak uszczypnięcie. Ruszyłem pędem w stronę tej dwójki, aż mój cień zrównał się z wydłużonym cieniem niedźwiedzia za pomocą cieni drzew. Skupiłem się wtedy mocno i użyłem mocy, aby przejąc kontrolę nad ruchami miśka.
Wciąż leciał w stronę wadery, jednak teraz nie mógł nawet drgnąć. Z łomotem uderzył w ziemię, wzbijając w powietrze trochę liści, a ja wtedy zerwałem połączenie i stanąłem obok wadery.
- Możesz się bronić? - Zapytałem szybko, kalkulując nasze wspólne szanse przeciwko przeciwnikowi. 70%, jeśli wadera ma jakieś zdolności do zadania krzywdy. O połowę mniej, jeśli nie.
- Jestem osłabiona, nie mogę za bardzo walczyć. Tak to już by ta kupa futra leżała trupem. - Rzuciła troszkę opryskliwie. Zignorowałem jej ton. Liczyło się dla mnie teraz co innego.
- Mamy trzy sekundy, zanim misiek na nas skoczy. Zwiewaj stąd, ja robię za przynętę. I zrobię zasłonę. - Mruknąłem, kumulując całą swoją energię. Szanse na jej ucieczkę – 90%. Szanse na moją ucieczkę po użyciu umiejętności... - 30%. Szanse na to, że misiek rozszarpie mnie i spożyje na obiad. - 70%. Ehh, dlaczego wadery muszą pakować się w kłopoty...
- Czekaj, jak chcesz go zatrz... - Zaczęła wadera, a ja wtedy wypuściłem skumulowaną w sobie energię, a dość duży obszar wokół mnie spowił mrok tak gęsty, że tylko nożem kroić. Nastała ciemność jak w bezksiężycową noc. Nie mogłem nawet zobaczyć wadery, która stała obok mnie. Czułem, jak opuszczają mnie siły.
- Zwiewaj – szepnąłem, chwiejąc się na łapach. Gdy upadłem na ziemię, zobaczyłem czarno-biały kształt. Anioł....nie, Annabell. Annabell, która uśmiechała się dziecinnie. Dziecinnie i groźnie. A zaraz potem jej uśmiech zastąpił ponury wyraz twarzy. Jakby chciała kogoś zamordować...
I wtedy osunąłem się w ciemność, zapadając w krótką drzemkę. Ahh te wadery. Takie upierdliwe.
Ann? Ty upierdliwa waderko?