Więc co ja tu jeszcze robię? Dlaczego wpatruję się spokojnie w jasnoszarą kopułę nieba nade mną, wdycham głęboko ciężkie od przedburzowej wilgoci powietrze, mrużę oczy przed pierwszymi kroplami deszczu? Gdzieś w oddali przetacza się grzmot, słyszę krzyki wilków, nawoływania, ostatni maruderzy opuszczają swoje domy. Powinnam uciekać. Odnaleźć resztę watahy. Dogonić pozostałych. Zostawanie w tyle to nie najbezpieczniejsza opcja, pomimo, że większość smoków zdaje się zbierać w Centrum.
Przymykam oczy. Najwyższy czas, by ukryć się w jaskini, zresztą moje futro i tak jest już ciężkie od wilgoci. Prześlizguję się pomiędzy korzeniami. Wnętrze mojej podziemnej jamy pozostaje nietknięte, mapa nocnego nieba, każda książka, wazon, roślina; choć jak zwykle w nieładzie, to na swoim miejscu. Wślizguję się pod obszerny koc wyszyty we wzory z gwiazdozbiorami, w jego znajomym zapachu znajduję coś kojącego.
Nie wiem jak długo już tak leżę, w całkowitej ciszy, odcięta od rzeczywistości. W końcu podnoszę się z ziemi i ruszam spokojnie do wyjścia. Świat milczy. Drzewa. Ptaki. Niebo.
Pora by ruszyć w drogę, nie będą na mnie wiecznie czekać. Z zamyślenia wyrywa mnie odgłos czyichś kroków.
Tajemniczy Ktosiu?