- Pięknie tu, co nie? - wadera wzięła głęboki oddech i wydech.
- Przepięknie. - wiaterek szumiał w gałęziach drzew. Ptaki śpiewały i ćwierkały. Czułem się jak dziki mustang, pragnący galopu przez tę łąkę.
- Z jakich terenów podchodzisz? - spytała się Kesame po chwili ciszy.
- Mniej więcej jak się pójdzie stąd na północny zachód, to na tamtych terenach. - wskazałem łbem stronę, którą wypowiedziałem.
- Aha... - wilczyca wpatrywała się w stronę wskazywaną przeze mnie.
- Chciałbym tam wrócić i spotkać się z moim rodzeństwem, ale zapewne już nie żyją. - moja mina posmutniała, naprawdę chciałem teraz zobaczyć choć jednego członka mojej rodziny.
- Straciłeś także swoich rodziców? - Kesame spojrzała na mnie, a ja na nią.
- Tak... - wpatrywałem się w oczy Kesame, myśląc o mojej matce.
- Też kiedyś straciłam członka mojej rodziny i wiem jakie to okropne uczucie... - w oczach wadery zaczęły się pojawiać łzy, w moich też, próbowałem się powstrzymać przed płaczem.
- Może pójdziemy już do watahy? - spytała się Kesame, podnosząc głowę.
- Robi się ciemno, więc chodźmy. - zaczęliśmy iść w kierunku naszej watahy. Gdy dotarliśmy na miejsce, pożegnaliśmy się i rozstaliśmy się do swoich jaskiń.
~Następnego dnia~
- Gdzie zmierza Mademoiselle? - uśmiechnąłem się na powitanie.
Kesame?