- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Bo cię o to proszę. Zależy mi na niej.
T. 6.10.16
Zapukałam w stare, dębowe drzwi. Z wewnątrz mieszkania wydobyło się czyjeś wołanie, po czym rozległ się metaliczny dźwięk i drzwi się uchyliły. Stanęła w nich złoto-kremowa wadera, z czarną tasiemką na szyi. Na mój widok jej oczy zaiskrzyły, zaś przyczepione do wstążki pióra delikatnie poruszyły się, gdy ustępowała na bok.
- Wejdź, Nathing.
W ustach maga nawet te dwa słowa zabrzmiały jak zaklęcia.
Przestąpiłam próg i rozejrzałam się po wnętrzu. Wystrój pozostawiał sporo do życzenia. Dom przypominał wręcz składowisko rupieci, które wypełniały go całkowicie. Cała podłoga była zastawiona uszkodzonymi sprzętami. Gdzieniegdzie spomiędzy staroci wystawały pojedyncze meble, jednak większość z nich była połamana i poniszczona. Ponadto wszędzie, na półkach, resztkach mebli, jak i potężnej kolekcji gratów, spoczywał kurz. Nie dziwił mnie ten bałagan. Wśród ogólnego zamieszania nie było miejsca na takie szczegóły jak wygląd mieszkania, które tymczasowo się przejęło. Jednak chociaż jaskinia zdawała się nie pasować do obecnej właścicielki, wciąż było czuć coś w powietrzu; miałam tutaj to samo odczucie, które od kilku dni pchało mnie do tego miejsca. Coś bezpowrotnie się kończyło.
- Dawno Cię nie widziałam.
- Myślałam, że zapomniałaś już o starej znajomej - Taravia uśmiechnęła się ciepło, mierząc mnie swoim badawczym wzrokiem.
- Ostatnio jest dużo bieganiny - westchnęłam na samą myśl o obowiązkach. - Sama wiesz.
- To prawda - obróciła pysk w stronę okna i zapatrzyła się w nie - Spore teraz... zamieszanie.
Nie poruszyły mnie specjalnie jej słowa; wiedziałam, w jak tragicznej sytuacji jesteśmy. Przyjrzałam się sylwetce wadery. Wyraźnie było widać, że trawi ją choroba. Nienaturalnie wychudła, jej piękne futro nie lśniło już tak, jak dawniej. Nie przypominała już dawnej siebie; mogła być najwyżej swoim cieniem. Zniknęła gdzieś jej energia i animusz, który pozwalał jej powitać serdecznie kolejnego członka, a wroga w mgnieniu oka położyć na łopatki. Zabrakło niezłomnej postawy Alfy. Pozostały jedynie te błyszczące, błękitne oczy, z tak obcym mi, smutnym spojrzeniem.
- Siadaj - ślepia wadery znów skupiły się na mnie.
Przycupnęłam na niewielkim pufie, znajdującym się w części salonowej. Biała Alfa usiadła na przeciwko mnie, na starym, wzorzystym fotelu o wyblakłych obiciach.
- Opowiadaj. Co u ciebie?
- Dużo jest do zrobienia - skrzywiłam się nieznacznie - Sama wiesz. Musimy jakoś zapanować nad tym chaosem. Wataha ma słabszy czas, wilki odmawiają współpracy. Oczywiście dla nich to wszystko nasza wina - znów się skrzywiłam, wyrażając swój niesmak. ,,Nasza" oznaczało oczywiście moja i Kesame. - Trochę potrwa złożenie wszystkiego w całość.
Wilczyca ze zrozumieniem pokiwała głową.
- A.. - zawahała się lekko, jakby nie była pewna, czy stosowne jest zadać kolejne pytanie. - Jak radzi sobie Kesame?
Uśmiechnęłam się pod nosem. Matka zawsze pozostanie matką.
- Kesame? Cóż.. Stara się jak może żeby przywrócić w watasze naturalny porządek.
Ciężko ją teraz spotkać. Ciągle coś robi.
Zamilkłam. W mieszkaniu zapanowała cisza. Przez duże, krzywe okno wpadały złote promienie zachodzącego słońca. Pomarańczowe światło padło na meble, zaśmieconą podłogę, kolekcję nieprzydatnych drobiazgów na półkach, by w końcu zatrzymać się na naszych sylwetkach. Promienie rozlały się po pieczarze, ukazując wszystkie jej mankamenty w pełnej okazałości. Przed słonecznym wzrokiem nie ukrył się żaden szczegół. Zalane złocistym blaskiem przedmioty zdawały się być w jeszcze gorszym stanie, niż kiedy tu weszłam.
Spojrzałam na Taravię. Czerwona poświata skupiła się na szyi i głowie wilczycy, podkreślając profil jej pyska. Trudno byłby dziś porównać tę maleńką postać, do dawnej przywódczyni watahy. Teraz, wyniszczona, wychudła, w tych zagraconym, zdewastowanym mieszkaniu, wadera zdawała się wręcz niknąć w oczach. Wydawało się, że zniknie zaraz wraz z ostatnimi promieniami słońca. W tym momencie dojmująco poczułam, jak niedługo już mnie opuści.
Wadera odgadła moje myśli. Zawsze z resztą bezbłędnie je odgadywała. Uśmiechnęła się do mnie.
- Nie przejmuj się.
To pocieszenie zabrzmiało jak kiepskie kłamstwo, kłamstwo, że wszystko jest dobrze. Ale Taravia nawet nie próbowała mnie okłamać. Zbyt dobrze wiedziała, że jej się to nie uda.
Spojrzałam jej prosto w oczy. Tak pięknie lśniły, mimo tego, co krył ten fałszywy uśmiech.
- Niektóre rzeczy wymagają zapamiętania, Taravio.
Taravia? Pożegnasz starą przyjaciółkę?
P.S. Możesz wylać na nią wszystkie żale do świata, nie obrazi się.