Te słowa jeszcze chwilę dźwięczały w powietrzu, wibrując mi w głowie.
Przymknęłam oczy.
- Czasami pamięć jest zgubna.
Nie odpowiedziała, choć jej brwi zawędrowały lekko w górę. Czułam w piersi dudnienie serca i wsłuchiwałam się w nie, jakby zaraz miało ustać. Jeszcze kiedyś obawiałam się nagłej śmierci, ale teraz chyba przywykłam do tej myśli. Do krążącej nade mną ciemności. Śmierć wypełniała moje płuca z każdym wdechem, czuwała przy mnie za dnia i wtedy, kiedy słońce już dawno zniknęło za horyzontem.
- Nathing... - jęknęłam, widząc jej zmartwione spojrzenie. - Nie patrz tak na mnie.
Momentalnie odwróciła wzrok. Zapatrzyła się w bliżej nieokreślony punkt gdzieś za moimi plecami. Potem jednak znów przyglądała mi się uważnie.
- Co cię gryzie, Taravio? - zapytała cicho. Wzruszyłam ramionami.
- Starość mnie gryzie - pozwoliłam sobie na kąśliwy ton. Z zadowoleniem obserwowałam, jak na pysku Nathing pojawia się ledwie zauważalny cień smutnego uśmiechu.
Wdychałam słony zapach jesieni, który rozpływał się po całej jaskini. Kiedy oczy zaszkliły mi się w bladym świetle wpadającym przez szpary, wiedziałam, że muszę wyjść. Zerwałam się z miejsca i, nie patrząc na zdziwioną waderę, ruszyłam do wyjścia. Zastygłam, kiedy chwyciła mnie za łapę.
- Co jest? - jej głos brzmiał niepewnie i wyczuwałam w nim zmartwienie. To nie powinno tak być, pomyślałam. Nikt nie powinien tego widzieć.
- Zaraz... - wychrypiałam. Mój głos wydawał się dużo słabszy, jakbym zaraz miała się rozkruszyć. - Zaraz wrócę.
Pchnęłam ciężkie drzwi i wypadłam na zewnątrz, od razu opierając się o ścianę, aby nie upaść. Płuca piekły, kiedy napełniłam je chłodnym powietrzem. Pachniało krwią i liśćmi.
Gdzieś w oddali radośnie śpiewał ptak. Mój świszczący oddech rytmicznie przerywał płynne dźwięki, a wtedy, na ułamek sekundy, ptak milknął. Kiedy kaszel wstrząsnął moim ciałem, usłyszałam gwałtowny trzepot skrzydeł i drganie gałęzi. Rozmokła ziemia wydawała się pode mną zapadać.
Tym razem nie wymiotowałam. Pojedyncza strużka śliny wymieszanej z krwią zwisała żałośnie z mojego pyska, ale poza tym było w porządku. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Taravio - skrzypienie drzwi, trzask, ciche kroki. Beta zbliżyła się, ale nie patrzyła na mnie. Jej wzrok był zawieszony gdzieś na niebie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że rozlega się rozpaczliwe wycie. Potem jakieś trąby.
- Och.
Alarm brzmiał jeszcze chwilę. Nie był długi, ale wiedziałam, że wszyscy go usłyszeli. Wciąż brzmiał mi w głowie, jakby już na zawsze miał odbijać się wewnątrz mojej czaszki.
- To już teraz.
Skinęłam łbem. Tak jak ona, ja również wpatrywałam się nieobecnym wzrokiem w dal. Różowopomarańczowe niebo przeciął klucz czarnych ptaków, które w oszołomieniu uciekały od źródła głośnego dźwięku.
- Nie chcę opuszczać tych terenów - mruknęłam. Nie spodziewałam się, że zabrzmię tak cholernie smutno.
- Nikt nie chce.
Przyznałam jej rację. Jeszcze trochę stałyśmy przed drzwiami, oparte o zimne ściany, wpatrzone w punkt na nieboskłonie. Wadera nie zadawała pytań o krew i ślinę, które leżały teraz obok moich łap, częściowo przykryte ziemią.
- Nathing - zaczęłam, drżąc. - Ja już nigdy tu nie wrócę.
Nie potrafiłam stwierdzić, czy trudniej było mi to przyznać przed sobą, czy przed nią. Czułam, jak jej wzrok prześlizguje się po moich zapadniętych bokach, przekrwionych oczach i sklejonej potem sierści. Nie patrzyła na mnie jak na alfę. Wsłuchiwała się w mój zachrypiały oddech.
- Wrócimy tutaj razem - odparła spokojnie.
- Nie, nie. Ja tego nie dożyję. Po prostu.
- Co jest? - jej głos brzmiał niepewnie i wyczuwałam w nim zmartwienie. To nie powinno tak być, pomyślałam. Nikt nie powinien tego widzieć.
- Zaraz... - wychrypiałam. Mój głos wydawał się dużo słabszy, jakbym zaraz miała się rozkruszyć. - Zaraz wrócę.
Pchnęłam ciężkie drzwi i wypadłam na zewnątrz, od razu opierając się o ścianę, aby nie upaść. Płuca piekły, kiedy napełniłam je chłodnym powietrzem. Pachniało krwią i liśćmi.
Gdzieś w oddali radośnie śpiewał ptak. Mój świszczący oddech rytmicznie przerywał płynne dźwięki, a wtedy, na ułamek sekundy, ptak milknął. Kiedy kaszel wstrząsnął moim ciałem, usłyszałam gwałtowny trzepot skrzydeł i drganie gałęzi. Rozmokła ziemia wydawała się pode mną zapadać.
Tym razem nie wymiotowałam. Pojedyncza strużka śliny wymieszanej z krwią zwisała żałośnie z mojego pyska, ale poza tym było w porządku. Uśmiechnęłam się pod nosem.
- Taravio - skrzypienie drzwi, trzask, ciche kroki. Beta zbliżyła się, ale nie patrzyła na mnie. Jej wzrok był zawieszony gdzieś na niebie. Dopiero teraz dotarło do mnie, że rozlega się rozpaczliwe wycie. Potem jakieś trąby.
- Och.
Alarm brzmiał jeszcze chwilę. Nie był długi, ale wiedziałam, że wszyscy go usłyszeli. Wciąż brzmiał mi w głowie, jakby już na zawsze miał odbijać się wewnątrz mojej czaszki.
- To już teraz.
Skinęłam łbem. Tak jak ona, ja również wpatrywałam się nieobecnym wzrokiem w dal. Różowopomarańczowe niebo przeciął klucz czarnych ptaków, które w oszołomieniu uciekały od źródła głośnego dźwięku.
- Nie chcę opuszczać tych terenów - mruknęłam. Nie spodziewałam się, że zabrzmię tak cholernie smutno.
- Nikt nie chce.
Przyznałam jej rację. Jeszcze trochę stałyśmy przed drzwiami, oparte o zimne ściany, wpatrzone w punkt na nieboskłonie. Wadera nie zadawała pytań o krew i ślinę, które leżały teraz obok moich łap, częściowo przykryte ziemią.
- Nathing - zaczęłam, drżąc. - Ja już nigdy tu nie wrócę.
Nie potrafiłam stwierdzić, czy trudniej było mi to przyznać przed sobą, czy przed nią. Czułam, jak jej wzrok prześlizguje się po moich zapadniętych bokach, przekrwionych oczach i sklejonej potem sierści. Nie patrzyła na mnie jak na alfę. Wsłuchiwała się w mój zachrypiały oddech.
- Wrócimy tutaj razem - odparła spokojnie.
- Nie, nie. Ja tego nie dożyję. Po prostu.
Nathing? Każde takie opowiadanie cholernie mnie boli.