9 lipca 2017

Od Kalisty Laguny Merlin cd Lunaye

Uniosłam łeb ku górze pomimo pulsującego bólu na głowie, ponieważ usłyszałam wesołe wycie obwieszczające czyjeś przybycie. Może ten przybysz będzie wiedział, 
w którą stronę do jaskiń alf? (Przeziębiłam sie troche z powodu spania na dworze w chłodną noc wiec chciałam jak najszybciej zdobyc zgode na zamieszkanie z tutejszą watahą i jakąś jaskinie...)
Nie odpowiedziałam mu, ale powolnym krokiem ruszyłam szeroką ścieżką w stronę głosu nieznajomego. 
To był błąd. 
Wytrzeszczyłam oczy, bo nagle dostrzegłam potwornie szybko zbliżające się do mnie korzenie drzew.
(Czemu mnie atakujesz?!)
Mimo zmęczenia musiałam uskoczyć kilka kroków, by uniknąć kontaktu 
z chwytnymi, obrzydliwie brązowymi pnączami. Poeciały dalej do przodu, wymijając mnie. Zatrzymałam się 
i z trudem zaczerpnęłam tchu. Niestety już pełzały ku mnie kolejne korzenie.
Znowu skoczyłam, ale o sekunde za późno zareagowałam i mnie dorwały. Dziwnie giętkie drewno chwyciło mnie za tylne łapy i pociągnęło w górę na trzy metry. To była półapka! Przeciągle warknęłam, a podejżane drewno na moich kończynach zastygało jak klej. To było naprawde nieprzyjemne uczucie. Zaczęłam się szarpać lecz tylko bardziej mnie to wyczerpało. (Za nic nie mogłam sobie przypomnieć zaklęcia "rozwiązującego" i "przeciw upadkowego") Po chwili przestałam, zwisałam jak przynęta na wędce... wściekła, padnięta przynęta. Nadgarstki piekły, nos był 
przesuszony, a opadłe, długie włosy łaskotały mnie po nim, więc spróbowałam je na siłe zdmuchnąć. Niestety zakaszlałam przy tym i tylko więcej kosmyków wyrwało się spod kontroli. Świetnie.
- Halo? Przepraszam! - Krzyknął ktoś. Rozpoznałam głos przybysza. To on, a raczej ona, wcześniej tak zachęcająco zawyła. Po chwili dostrzegłam spomiędzy fryzury śnieżnobiałą wadere. Przypominała mi kogoś, ale nie mogłam sobie przypomnieć kogo. Byłam zdziwiona i wściekła bardziej na siebie jak na nią, ale też traciłam siły, więc spięłam się 
i z bólem wypowiedziałam tylko rozkazującym tonem: 
- Zdejmij... mnie stąd.
Potem widziałam momentalnie panikę wadery aż wreszcie nastała przede mną ciemność.

*** parę godzin później ***

- Uwaaaaah! - Krzyknęłam i zerwałam się do siadu.
Mokry kawałek materiału spadł mi z czoła na łapy. Zamrugałam. Byłam w jakiejś ogromnej jaskini na posłaniu ze skór. - Ach, Lunaye zobacz, obudziła się twoja koleżanka! - Usłyszałam
i zobaczyłam beżową, smoko podobną wadere trzymającą jakieś naczynie z napojem. Przez wejście przecisnęła się biała i powoli podeszła do nas.
- Cześć koleżanko. - Odezwałam się lustrując zawstydzoną wadere, która starała się unikać mego przeszywającego wzroku.
- Masz szczęście, że mnie do ciebie sprowadziła. Jeszcze chwila 
i miałabyś spory problem z tą gorączką... - Rogata jakby nie słysząc mojego tonu głosu zabrała z moich łap szmatke, zamoczyła w cieczy
i chciała ponownie nałożyć mi ją na głowę. Cofnęłam się o krok, zamrugałam trzykrotnie by móc widzieć w świecie kodów.
- Ah gdzie moje maniery. Jestem Flumina Taida, tutejszy uzdrowiciel. Spokojnie, to lek na zbicie temperatury. - Uśmiechnięta ponownie wyciągnęła łapy do mego czoła. Pozwoliłam jej bo rzeczywiście mówiła prawde. Kody pozostały bez zmian oprucz jej już ujawnionego, dość skomplikowanego kodu imienia oraz stanowiska... Zamknęłam oczy na pare sekund. Wróciłam do rzeczywistości. Ból głowy już i tak słaby od pobudki, niemal zniknął po interwencji Taidy.
- Rozumiem. W takim razie dziękuję. - Westchnęłam i popatrzyłam na milczącą Lunaye, bo tak ją przedstawiła uzdrowicielka, wzrokiem mówiącym: "Chyba musimy sobie coś wyjaśnić"

Lunaye? 

Większość obrazków i zdjęć umieszczonych na blogu nie jest naszego autorstwa.

Proszę o nie kopiowanie treści z bloga w celach własnych bez wiedzy administratorki.

Szablon wykonała Fragonia dla bloga
Sisters of The Template